𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪ł 𝓟𝓲𝓮𝓻𝔀𝓼𝔃𝔂

6 0 0
                                    

- W końcu wracam - westchnęłam zadowolona z powrotu na wyspę.
Trzy tygodnie temu musiałam wyjechać do Nowego Jorku gdzie odbywał się konkurs taneczny. Uczestniczył w nim również Lee - mój najlepszy przyjaciel od dzieciństwa. Był moim tak zwanym "partnerem" tanecznym który współtworzył ze mną naszą choreografię. Zajęliśmy stety niestety drugie miejsce, ale tak jak to podsumował: "Zawsze coś".
- Czyściłem ten samochód dwie godziny, więc zlituj się nade mną i weź te kopyta z deski rozdzielczej - mruknął pod nosem skupiając swoją uwagę na drodze.
- Mi tak wygodnie - odburknęłam wyciągając kwaśne brzoskwiniowe żelki z małego plecaka. Z szelestem otworzyłam pomarańczową paczkę i wsunęłam pierwszą pyszność do buzi.
- Serio, Syd. - zirytował się.
- Jestem głodna. Powiedziałam że mógłbyś zajechać na stację benzynową to bym coś nam wzięła, ale nie! Uparty Lee, stwierdził, że wytrzymam do domu. Przez dwieście kilometrów! - mamlałam słodycz.
- Litości - wzniósł oczy do nieba. - Musisz być taka denerwująca? - znowu skierował wzrok na drogę.
- Taki mój urok, kochany - wzruszyłam z diabelskim uśmieszkiem ramionami. - Wiesz, zawsze mogę wysiąść z samochodu i zadzwonić po Ashera. - wbiłam mu szpileczkę. Asher był jego potencjalnym przeciwnikiem w football'u. Zawsze sobie dogryzali na meczach, na przerwach i nawet na imprezach plażowych. Nie rozumiałam dlaczego sapają do siebie taką rywalizacją i rzecz biorąc nienawiścią, ale lubiłam tak dokuczać Lee. Zawsze wtedy się denerwował i mi przytakiwał co suma summarum - lubiłam.
- Syd - upomniał mnie gdy tylko usłyszał wzmiankę o Asheru. Zaśmiałam się pod nosem wcinając moją jedną z ulubionych przekąsek.
- Cieszę się że wreście wracamy na wyspę. Nie umiem bez niej wytrwać nawet tych trzech tygodni - urwałam się od tematu nie chcąc powodować kłótni. - Bryza morska, mrożona herbata, imprezy plażowe, szkoła, przyjaciele, twoja mama - zwróciłam się do Lee, na którego twarzy powędrował lekki uśmiech, - Twój tata, moja babcia, ciocia, Asher...- zamarzyłam się.
- No nie..- westchnął z niezadowolenia. - Znowu będziesz o nim gadać? - zdenerwował się.
- Sorki, specjalnie ci to mówię, przecież wiesz - zachichotałam.
- Mam nadzieję - odwrócił na mnie na moment wzrok, a chwilę później włączył radio. Z głośników wydobył się dźwięk muzyki hip-hop na co z niezadowolenia cmoknęłam.
- Naprawdę, Lee?! - Podniosłam głowę i zaczęłam majstrować coś przy radiu. Przez chwilę nie było ani jednego dźwięku, tylko szumy.
- Coś ty tam zmajstrowała? To samochód mojego taty, upomnę - zagroził.
- Twój tata mnie kocha, wybaczy mi najgorszy błąd - wyszczerzyłam się do chłopaka i dalej majstrowałam przy radiu. Nagle wydobył się dźwięk muzyki pop i usiadłam z dumą.
- Majster wihajster - rzuciłam delektując się piosenką amerykańskiej artystki.
- Masz szczęście. I niewiem jak nastroiłaś to ustrojstwo - uśmiechnął się - szacun - dodał.
- Poprostu naklikałam randomowe przyciski i gotowe. Ma się to coś - wytłumaczyłam z uśmiechem.
W radiu zapadła cisza, a na miejsce muzyki zaczął mówić facet który tłumaczył pogodę na wyspie która ma być na ostatnie pięć tygodni.
- Ta, jasne..- zaśmiał się pod nosem.
- Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!! - pacnęłam go w ramię. Podgłośniłam radio.
- W tym tygodniu będzie ciepło, natomiast spodziewajcie się burzy i deszczów. W następnym tygodniu...- mówił prowadzący.
- Burze? Od kiedy? Przecież na wyspie burze zdarzają się raz na trzy miesiące - dodałam.
- Nici z twojego surfingu - podsumował niewzruszony Lee.
- Z surfingu to raz, a przecież miałam tyle planów na ten tydzień..a ty co będziesz robił? - zagadałam.
- Niewiem - wzruszył ramionami. - Po robię coś tu i tam, ja z resztą zawsze. Tata chce kupić nową kosiarkę, pojadę z nim. - mówił.
- Wpadnę do was niedługo - poinformowałam.
- Pomożesz mojej mamie w dobraniu sukienki na urodziny Bena - skinął głową.
- Zaraz. - podskoczyłam na fotelu jakbym usiadła na igłę. - Ben ma przecież za tydzień  urodziny! - przypomniałam sobie. - Tak, jasne że pomogę - przytkanęłam odurzona tą informacją, iż totalnie zapomniałam o urodzinach młodszego brata Lee.
- Ale szybko zajarzyłaś. Jestem pewny że gdybym ci o tym nie przypomniał, byś wogóle nie wiedziała że ma urodziny - parschnął śmiechem.
- Cicho, poprostu zapomniałam. Napewno bym zajarzyła. Znasz mnie. Zawsze jestem punktualna i o wszystkim pamiętam..
- Yhym, masz rację. Nawet wtedy gdy przypomniała ci się impreza karnawałowa dwie godziny przed, bo byłaś na wolontariacie i przebrałaś się za hot doga - śmiał się ze mnie.
- To było pięć lat temu, będziesz mi to wypominał do końca życia? - na wzmiankę o tamtym przeżyciu zrobiło mi się wstyd.
- Jak będzie trzeba to tak - skinął głową rozbawiony.
Mamrotałam coś tam jeszcze zirytowana pod nosem aż do momentu, gdy ujrzałam palmy.
Lee jechał drogą którą dobrze znałam. Prowadziła ona do mojego domu i na plażę. Mieszkałam u mojej babci i cioci które miały dom tuż przy plaży i to dosłownie, bo gdy wychodziło się przez tylnią furtkę, było się już na plaży.
O okna i dach przez moment ocierały się różne zarośla, krzaki i aloesy.
- Możesz w końcu upomnieć swoją ciocię żeby ucięła te krzaczory? Cały piękny lakier zarysują...- jęczał.
Uwielbiał to auto, dbał o nie jak swoje, nawet jeżeli było jego taty.
Zawsze powtarzał że zaraz po zadaniu prawo jazdy, tata da mu ten samochód i będzie nim jeździł.
- Moja ciocia nie jest właścicielką tych "krzaczorów" więc dlaczego miałaby je obcinać? Poza tym, ma już dużo pracy. - zamknęłam uchylone okno przez które w tym momencie wpadały liście krzaków.
- Zna się przecież na roślinach i tych takich, więc czemu by nie? - wyjechał na zakręcie gdzie znajdowały się tylko obstrzyżone rośliny i palmy.
Chwilę później wjechał uliczką z kamyczków pod sam dom i wyłączył silnik.
Wysiadłam z samochodu, trzaskając drzwiami na co Lee się zezłościł i niemal odrazu ujrzałam babcię i ciocię zmierzające w moją stronę.
- Sydney słoneczko!! - radowała się szeroko uśmiechnięta babcia która szła w moim kierunku z prędkością światła. Szybko dopadła mnie i wyściskała tak mocno aż zabrakło mi tchu. - Schudłaś? Czy mi się wydaje...ona schudła, prawda? - zwróciła się w stronę cioci.
- Daj spokój mamo, wygląda tak samo jak trzy tygodnie temu - zaśmiała się i mnie przytuliła. - Jak tam u ciebie, Sydney? - uśmiechnęła się.
- Dobrze, poza tym że jestem wymęczona pouczaniem i chamskim zachowaniem tego gościa - pacnęłam paznokciem w brzuch Lee.
- Nie prawda. Poprostu zaśmiecała samochód! I te okropne krzaki zarysowały lakier - obejrzał dach auta.
- Obetnę je w najbliższym czasie - rozbawiona ciocia poprawiła swoją bujną burzę brązowych loków.
- Ha! - parschnął śmiechem Lee zwracając się do mnie.
- Eeeee, może chodźmy do środka - przerwałam zdezorientowana konwersację cioci i Li'ego.
- Mam zrobione jedzenie, chodźmy, chodźmy - popędziła nas do środka babcia. Ruszyłam za nią zadowolona tym, że nie muszę dalej się droczyć z przyjacielem. Lee zazwyczaj był zabawny i zawsze opowiadał jakieś ciekawostki, ale dzisiaj wyjątkowo coś mu się odpaliło i był prostakiem. Działał mi tak na nerwy że miałam ochotę robić takie czynności jak: strzelać kościami palców od rąk, zatrzymać ten samochód, wyjść i z całej siły trzasnąć drzwiami zaraz chwilę później walnąć mu w ten samochód najbardziej iglastym krzaczorem na świecie. Tak mi działał na nerwy że zjadłabym ząbek okropnego czosnku lub cebuli, zamiast słuchać tych jego litanii. "Sydney nie rób tego, Sydney nie rób tamtego, nie dotykaj tego! Uwaga na samochód. Czyścilem go dwie godziny! Nie brudź."
Kochałam go jak brata, bo zawsze był ze mną w trudnych i tych szczęśliwszych chwilach, czasem rozbawiał mnie do takiego stopnia że nie mogłam nabrać powietrza, ale w takich momentach mam ochotę wysypać mu paczkę cukru na te świeżo wyprane dywaniki w samochodzie i zrobić mu największą rysę na tym czerwonym, lśniącym lakierze swoim paznokciem.
Dom był idealnej wielkości. Był idealny dla naszej trójki. Jego mury okrywały deski szaro-białe, a dookoła było mnóstwo roślin, drzew i zadbanych przez ciocię kwiatów.
Po przekroczeniu progu, odrazu ściągnęłam trampki, wbiegłam do salonu i zawołałam: Coco!
Nim się obejrzałam biszkoptowy golden retriever przybiegł z małego podwórka do środka a na mój widok zwalił mnie na ziemię i zaczął lizać mi twarz ze szczęścia.
- Mój kochany...! Tęskniłeś? Wiem że tak, no ja też....- mówiłam śmiejąc się do psa. - No tak...no tak...- uśmiechałam się do zachwyconego na mój widok psa. Po kilku minutach pies się uspokoił. Gdy usiadłam na bordową kanapę, położył się ku moim nogą i usną.
- Zaraz podam lassanie - powiedziała babcia stłumionie, zagłuszona przez pralkę w łazience, bulgutający gar jakiejś zupy i myjącą naczynia ciocię. - Mam też bajgle....sałatkę..- wymieniała dumna. Ja zamiast obserwować co robi, wpatrzona w jeden punkt, siedziałam bezruchomo na kanapie. Podniosłam się wybudzając przy okazji Coco i podeszłam do małej, starej, poobdzieranej komody. Wzięłam do dłoni portret. Był na nim mój tata, moja mama i ja. Trzymałam je tak w dłoni przez dwie minuty.
- JEDZENIE!!!! - wykrzyczała ciocia, na co zlękłam się, wypuszczając z dłoni zdjęcie które z trzaskiem spadło na ziemię. Szybko ukucnęłam i je podniosłam, kładąc natychmiastowo z powrotem na pierwotne miejsce.
Zza rogu zjawiła się ciocia wystraszona hałasem.
- Coś się stało? Skąd ten hałas? - spojrzała na mnie.
- Nie, nic, coś się przewróciłam ale to podniosłam. Coś nie tak? - wymusiłam się na uśmiech.
- Idź na dwór zawołaj Lee na jedzenie - poleciła. Skinęłam głową szczerząc się sztucznie i ją wyminęłam.
Wyszłam na zewnątrz. Na podjeździe zauważyłam Li'ego który pucował palcem dach czerwonego samochodu mrucząc coś pod nosem.
- Co ja teraz zrobię?....mh....krzaki..krzaki...kto wymyślił je tam zasadzić?...- bulwersował się. Zaszorowałam specjalnie nogą kamyczki dając do zrozumienia że jestem obok niego. Szybko się obrócił i cmoknął pod nosem z niezadowolenia.
- Widzisz to! Patrz! - chwycił mnie za rękę i wskazał na rysę która była umieszczona na dachu auta.
- Nie da się tego...niewiem...zakleić? Zatamować? Zamalować? - skrzywiłam się.
Chwilę patrzył na mnie jak na kosmitę z podniesioną brwią w ciszy.
- Jesteś głupia czy głupia? - przerwał w końcu ciszę zakładając ręce na biodra.
- Masz przyjść na jedzenie - zbłądziłam z tematu chcąc ominąć kłótnię.
Westchnął tylko ciężko, zamknął drzwi Chevroleta Camaro i ruszył ze mną do środka domu.
Usiadłam koło cioci a na przeciwko usiadł Lee i babcia.
- Chciałabym powiedzieć, że jestem wdzięczna. Wdzięczna za to że mamy szansę zasiąść przy tym stole. Że mamy co jeść. Że jesteśmy zdrowi. I że przede wszystkim żyjemy. Kocham was wszystkich całym sercem. Mam nadzieję że ten rok minie jeszcze lepiej, od wcześniejszych - spojrzała na mnie kątem oka. - i że zostanie w waszej pamięci. A jestem pewna, że tak. Jedzmy - zasiadła. Rzuciłam się na bajgle i na wszelki wypadek wzięłam ich aż pięć. Kochałam bajgle babci bo robiła przepyszne. Z avocado. Avocado równie kochałam jak kwaśne żelki. Zajadałam się delektując bajgla uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Jak ci poszedł ostatni sprawdzian? - zagaiła ciocia żując sałatkę.
- Emm...C - przyznałam się do gorszej oceny. (C - w Polsce to najzwyczajniejsza 3).
- Ostatnio zauważyłam że nie przykładasz się do nauki a przecież chcesz wysłać esej na Harvard. Byłaś idealną uczennicą, coś się stało o czym ja niewiem? - zeskanowała nas wszystkich wzrokiem.
- Brakuje jej piątej klepki odkąd odlicza do wakacji. Chcemy zrobić tyle szalonych rzeczy...- zafascynował się. Ciocia Maggie spojrzała na niego pytająco.
- To znaczy? - ciągnęła dalej temat. Litowałam się by nie mówił jej o naszej wakacyjnej liście zadań, którą mieliśmy zrobić tuż przed wakacjami, ale Lee to Lee. Miał do mnie żal o ten samochód i puścił parę z ust..
- Chcemy zrobić listę zadań. Taką wakacyjną... - zaczął opowiadać, co chwilę patrząc na mnie kątem oka.
Kiedy skończył opowiadać byłam niemal pewna że ciocia zacznie mnie pouczać i będzie co najmniej lekko zła. Ale nic bardziej mylnego.
- Niezły pomysł. Jestem nim zafascynowana - uśmiechnęła się szeroko.
Ja śnię? Wow.
- Ale nie chcę byś przez to, Sydney, opuszczała się w nauce - dodała.
No i masz.
- Dobrze, dobrze. - żułam bajgla udając że się wogóle tym nie stresowałam. Lee wydawał się być trochę zaskoczony reakcją mojej cioci Maggie, ale nie zważając na swoją porażkę, również zabrał się do jedzenia. Po posiłku stwierdził że musi wracać i pojechał a ja poszłam do mojego pokoju. Odrazu zauważyłam mojego królika - Bugg'iego i szybko go wzięłam na ręce całując. Odłożyłam go do klatki i poszłam do łazienki z zamiarem wzięcia kąpieli. Potem przebrałam się w piżamę, wskoczyłam do łóżka i oglądając jakiś film na netflixie na laptopie, usnęłam około czwartej nad ranem.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 21 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

𝓕𝓸𝓻𝓮𝓿𝓮𝓻 𝓲𝓷 𝓶𝔂 𝓶𝓮𝓶𝓸𝓻i𝓮𝓼Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz