<5>

44 7 0
                                    

Astrid

     Za oknem zaczynało się ściemniać. Chodziłam po dużym salonie bez żadnego celu. Gdy dojechaliśmy tutaj po całej sytuacji, od razu opatrzone zostały mi rany, a ja przebrałam się w wygodne, szare dresy i białą bluzkę.
Chciałam porozmawiać z kimś, do kogo mam zaufanie, albo chociaż przytulić. Jednak przebywając w tym miejscu, wiedziałam, że to niemożliwe.

Usłyszałam nagle, jak jakieś auto parkuje przed domem. Spojrzałam w tamtą stronę, a widząc, że z pojazdu wysiada Ziven, od razu zmarszczyłam brwi. Czułam, że będzie mnie za wszystko obwiniał, a moja intuicja zazwyczaj się nie myli.
Drzwi się otworzyły z hukiem, a do środka wszedł on.
Ochroniarz, który przebywał ze mną w salonie, natychmiast odwrócił się w tamtą stronę.
Wyglądał do złudzenia podobnie, co Ziven, tylko trochę młodszy. Może to jego brat? Ja również przeniosłam swoje spojrzenie na osobę, która weszła do domu. Czułam, że był zestresowany, ale nie wiedziałam dlaczego. Może dowiedział się już o tym, zanim mu powiedziałam to, co słyszałam ukrywając się w bibliotece.

– Co z.. – zaczął czarnowłosy mężczyzna, ale wtedy jego wzrok padł na mnie i nie dokończył zdania, które zaczął.

Ziven zaczął stawiać wolne, lecz pewne kroki w moją stronę. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy ani na sekundę nie spuścił wzroku z mojej twarzy.
Przystanął przy mnie i skrzywił się lekko na widok opatrzonych ran.
Jego stres minął bardzo szybko, teraz nie mogłam odczytać z jego twarzy niczego, co mogłabym uznać za pomoc w odnalezieniu się w tej sytuacji.

– Mówiłem, żebyś się nie oddalała, to wszystko twoja wina – burknął, na co oburzona otworzyłam usta w niedowierzaniu.

Oskarżał mnie o próbę gwałtu, pomimo tego, że to ja byłam ofiarą niezrównoważonego psychicznie jego pracownika?
Zmarszczyłam brwi, chcąc jak najszybciej mu odpowiedzieć.

– Co, proszę? Moja wina? Ty siebie słyszysz? – zaczęłam rzucać pytaniami, patrząc na niego spod rzęs.

Nie wierzyłam, że mógł coś takiego powiedzieć.

– Oni oboje chcieli się mnie pozbyć! Byłam tam przypadkiem i podsłuchałam trochę bo... nie miałam już jak wyjść! – podniosłam głos, na co zetknęłam się z jego surowym spojrzeniem.

Widziałam jak zerka do boku na ochroniarza. Skinął na niego głową, a ten natychmiast wyszedł z pomieszczenia, w którym dotychczas przebywał razem z nami.

– To wszystko przez twoją sukienkę. Kusiłaś go – ciągnął dalej.

– Nie ważne jaką długość miałaby sukienka, nie miał prawa mnie dotknąć! A Ty mówisz, że to moja wina?! – wrzasnęłam i zacisnęłam zęby.

– Gdybyś się posłuchała, nigdy by się to nie zdarzyło!

– Nie będę słuchała takiego egoisty, który... – nagle poczułam świst w uszach i nie dane było mi dokończyć.

Ziven wymierzył siarczyste uderzenie w mój policzek. Skóra zapiekła mnie niemiłosiernie, a w całym salonie zapadła grobowa cisza. W uszach zaczęło mi dzwonić, co starałam się zignorować, tak samo jak wszystko inne.
Po raz kolejny zacisnęłam zęby, nie dając popłynąć swoim łzom.
Nie chciałam, aby widział, że byłam bezsilna.

– Idź do góry, natychmiast – rozkazał, ale w pierwszym momencie nie posłuchałam się.

Stałam jak wryta w ziemię, nie mogąc poruszyć żadną ze swoich kończyn.
Złapałam się za pulsujący policzek i spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
Czym prędzej go wyminęłam, chcąc zapaść się pod ziemię. Wyszłam na totalną wariatkę, starając się wygrać z taką osobą, jaką był Ziven.
Miał u stóp cały kraj, a ja próbowałam temu zaprzeczyć.
Koniec końców i tak się go posłuchałam, po czym wróciłam do pokoju na górze.
Przegrałam, co wcale nie było w moim stylu.

Opadłam bezwładnie na łóżko, dalej czując, że bolący policzek daje o sobie znać. W końcu mogłam pozwolić sobie na chwilę bezsilności. Nie chciałam, aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie, co nie raz na szczęście mi wychodziło.
Łzy popłynęły z moich oczu samoczynnie, a ja próbowałam ułożyć swoje myśli.
Nie miałam ochoty na nic, tak więc wstałam i zmieniłam dotychczasowe ubranie na piżamę. Zivena dalej nie było w pokoju, na co lekko się uśmiechnęłam. Wolałam, gdy go nie ma. Położyłam się w objęciach ciepłej pościeli i przetarłam rękami mokre od łez oczy.

Ziven

     Schowałem czarnego glocka do kabury i otworzyłem drzwi samochodu. Od tamtej sytuacji minęło kilka godzin. Wiedziałem, że dziewczyna już śpi, co cieszyło mnie niezmiernie. Czasami jest zbyt wyszczekana.

– Jedźmy do domu – pokierowałem Raphaela, a auto natychmiast ruszyło.

Musiałem załatwić jedną ze spraw, z którą powiązany był Jayden. Pomimo tego, że wącha kwiatki od spodu, zdążył za życia nieźle się ustatkować u naszych wrogów.

Żaden z nas nie odezwał się przez całą drogę, ale momentami cisza jest lepsza niż rozmowa o czymkolwiek.
W tym momencie miałem dużo czasu na przemyślenie dalszego planu działania. Za każdym, cholernym razem, kiedy próbowałem skupić się na naszej organizacji i Kolumbii, wracałem myślami do sytuacji, która wydarzyła się  po przyjęciu.
To było wtedy, kiedy uderzyłem Astrid. Zawsze zabijałem bez mrugnięcia okiem, a nie mogę przeżyć tego, że ją uderzyłem? To na pewno tylko chwilowe.

Gdy auto stanęło na podwórku, niemal od razu wyszedłem spoglądając na gwieździste niebo.
Na przeciwko wejścia czekał na mnie mój brat z tabletem w dłoni.
Wiedziałem, że przeglądał monitoring z biblioteki w tamtym miejscu, tak jak go poprosiłem.

– Twoja dziewczyna nie kłamała – mruknął pod nosem, a ja podszedłem do niego.

Zerknąłem na ekran, przysłuchując się rozmowie dwójki ludzi. Czego ja mógłbym się spodziewać po Kamari niż tego, że za wszelką cenę będzie chciała odzyskać to co "straciła", nawet jeśli tego nie zyskała.
Nigdy nie potwierdziłem tego, że poproszę ją o rękę, ale chyba tego nie zrozumiała.
Ubzdurała sobie, że na wszystko się zgodziłem, a jej ojciec się jej słucha.

– Mamy coś jeszcze do załatwienia w takim razie, ale to jutro – burknąłem cicho i skierowałem się w stronę schodów.

Na górze nie było słychać niczego, co mogło by wskazywać, że dziewczyna nie śpi.
Powoli otworzyłem drzwi od sypialni i odetchnąłem z ulgą widząc, że Astrid ani drgnie na łóżku, jedynie jej klatka piersiowa miarowo się podnosi i opada.
Podszedłem bliżej nie odrywając od niej wzroku.
Miała przyklejone blond kosmyki do mokrego policzka od łez.
Usiadłem na łóżku i przeczesałem jej długie włosy. Skrzywiłem się jednak zauważając, że na jej policzku maluje się duży, czerwony ślad po moim uderzeniu.
Delikatnie zbliżyłem rękę w stronę jej twarzy i dotknąłem zranionego miejsca. Przetarłem je kciukiem, licząc na to, że to coś da, ale rana nie zniknęła.
Czego mógłbym się spodziewać? To rana, a nie jakaś kredka lub mazak.
Dziewczyna zmarszczyła brwi przez sen i mruknęła cicho. Zabrałem dłoń z jej policzka, obserwując, jak jej spokojna jak nigdy dotąd twarz spoczywa na poduszce, otulona snem.
Pierwszy raz żałowałem swojego czynu. Nawet nie pamiętam, od kiedy uczyłem się bycia takim, jakim teraz jestem. Wiedziałem tylko, że to przez mojego ojca taki się stałem.

_____

Zachęcam do zostawiania gwiazdek, to na pewno bardziej zmotywuje mnie do pisania kolejnych rozdziałów :)!

IskierkaWhere stories live. Discover now