Prolog

86 5 0
                                    

Astrid

     Przyglądałam się spadającym kroplom deszczu i tym spływającym po oknie samochodu, należącego do mojego brata. Już za parenaście godzin będę pić wino w luksusowej sali balowej, muszę jedynie poczekać. Oczami wyobraźni mogę zobaczyć jak wszystko będzie tam idealne. Zamkowy wystrój, czerwone dywany, najróżniejsze potrawy oraz trunki alkoholowe.

– Wiesz, że musisz się trzymać blisko, prawda? Nie będę Ciebie potem szukać – przewróciłam oczami i odpaliłam swoją komórkę.

Powiadomienia przychodziły mi masowo, odkąd odzyskałam zasięg.

– Seth, kiedy będziemy?

– Wcale długo nie jedziemy – prychnął z rozbawieniem.

Odłożyłam komórkę, a do głowy przyszedł mi pomysł. W plecaku odszukałam nowy zestaw gumek do włosów i szczotkę. Od początku siedziałam na tylnych siedzeniach, gdzie wcześniej ułożyłam miękkie koce, a nawet poduszki. Usiadłam wygodnie wzdłóż siedzeń i wsłuchując się w deszczową pogodę zaczęłam pleść pierwszego warkocza.

Włosy sięgały mi do bioder, dlatego było z nimi trochę pracy. Gdy skończyłam zaplatać drugiego warkocza, moja głowa opadła bezradnie na szybę. Chciałam poczuć już atmosferę, jaka panowała w Madrycie.

Nagle z głośników wybrzmiała muzyka dobrze mi znana. Mój brat spojrzał się na mnie znacząco, a ja chwyciłam szczotkę w dłoń, która miała mi służyć za mikrofon. On w tym czasie podgłośnił melodię, która brzęczała mi w uszach.

Everybody look at me, me! – uśmiechnęłam się od razu i gestykulowałam rękami, jakbym była na swoim własnym koncercie.

I walk in the door, you start screaming – ciągnęłam.

Come on, everybody, what you here for? – wtrącił Seth, przez co mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

Uwielbiałam takie momenty.

– Move your body around like a nympho – przeczesałam ręką wzdłóż warkocza ciesząc się chwilą.

Po godzinie dotarliśmy na lotnisko. Gardło bolało mnie niemiłosiernie. Było jeszcze kilka piosenek, które śpiewałam, o ile można było to nazwać śpiewem, przez co moje struny głosowe nie miały się najlepiej.

– Bierz swoje, a co ja jestem? – skarcił mnie wzrokiem widząc, że nie podeszłam po żadną z toreb.

Popatrzyłam na niego udając oczy zbłąkanego szczeniątka, a gdy usłyszałam jego westchnięcie, poczułam słodką wygraną.
Zabrałam tylko plecak, a walizki pozostawiłam mu.

Podróż trwała około trzynastu godzin. Pomimo, że dotarliśmy tam dopiero o osiemnastej, ciepłe promienie słoneczne od razu uderzyły w moje ciało.

– Czujesz to Seth? – zapytałam podekscytowana, a po paru sekundach obejrzałam się za siebie.

Tym razem musiałam również zapomnieć wziąść plecak, a widok zmęczonego i obładowanego braciszka przyprawił mnie o kolejną dawkę śmiechu.

– Co czuje? Ciężar? Zdecydowanie się zgadzam – odetchnął stając przy mnie i rozglądając się.

Uśmiechnęłam się na jego odpowiedź i odebrałam od niego swoją białą walizkę.

IskierkaWhere stories live. Discover now