55 Pierwsza córka pov: Hope

19 3 13
                                    

Nie miałam zbyt wielu okazji do spotkań z Robem w te niecałe trzy tygodnie przed świętami, bo miał nawał zajęć i musiał się skupić na ocenach. To w końcu jego ostatni rok w szkole i zależało mu na jak najwyższej średniej GPA, żeby mieć więcej punktów na studia. Tak jak i mój brat marzył o naszej uczelnianej drużynie futbolowej, która podlegała pod Uniwersytet Stanowy.

- Najpierw obowiązki, potem przyjemności. A przyjemności już coraz bliżej – mówił mi podczas jednego z naszych niestety nielicznych spotkań w grudniu.

 Nie przychodził nawet na „wolontariat", bo musiał się uczyć, więc sama ozdabiałam stołówkę i korytarze na święta.

Holly wymyśliła sobie, że pojedzie autem z chłopakami i Leną. Przykro mi się zrobiło, że zapomniała o mnie. Pierwszy raz miałyśmy być rozdzielone aż na tak długo. Dwa dni drogi... Oszalała ta moja siostra jak nic.

Gdy obudziłam się w dniu, w którym mieli wyjeżdżać okazało się... że zaspałam. Nikt mnie nie poinformował o tak wczesnej godzinie ich podróży. Znowu zrobiło mi się smutno. 

Ta moja Holly tak jakoś... oddala się ode mnie. A może to ja zaczęłam oddalać się od niej?

Siostra zrehabilitowała się pisząc praktycznie cały czas i dzwoniąc też kilka razy. Może jednak dalej wszystko jest okej, tylko ja wymyślam?

W dniu naszego wylotu zawiozłam kota do Katii. Kobieta z ochotą przystała na propozycję opieki nad nim. Ucieszyłam się, że Magnus będzie z kimś, kogo zna. Andrew i Miguel też na pewno dobrze by się nim zajęli, ale co Katia to Katia.

Trenerka zaglądała do mamy równie często jak ja, więc cieszyłam się, że w święta nie będzie sama, bo najlepsza przyjaciółka na pewno ją odwiedzi.

Trochę stresowałam się lotem, w końcu to dopiero trzeci raz w moim życiu. Dwa poprzednie były z Holly i nie wspominam ich dobrze. Teraz było inaczej: nikt z podróżujących nie cierpiał na chorobę lokomocyjną i po chwilowych wstrząsach przy starcie sam lot przebiegł bardzo spokojnie.

 Hattie dzielnie dotrzymywała mi towarzystwa i praktycznie cały czas grałyśmy w gry i oglądałyśmy bajki. Harry siedział z nami w części salonowej, ale na stoliku rozłożył laptopa i coś pisał. Co chwilę jednak zerkał na nas, a kilka razy nawet się uśmiechnął. I to nie tylko do Hattie.

Bałam się lądowania, bo znowu zaczęło trząść, ale siostra uspokajała mnie, że to przejściowe. Dziewczynka miała za sobą już kilkadziesiąt lotów i nie robiło to na niej wrażenia. Mały weteran jak nic.

Z lotniska odebrały nas wynajęte przez Henrego samochody. Do jednego zmieściliśmy się we czworo – ojciec usiadł z przodu. Ochrona pojechała innym autem, a nasze bagaże kolejnym. Przyglądałam się widokom obcego dla mnie miasta – wprawdzie byłam już w Kanadzie, ale nie w tej jej części. Gdy zbliżaliśmy się w stronę oceanu zauważyłam, że w mieście znajdują się charakterystyczne, kolorowe domki. Paleta barw była ogromna: żółte, niebieskie, zielone, pomarańczowe, fioletowe. 

Na końcu ulicy na ogrodzonej posesji znajdował się największy, różowy dom. To był cel naszej destynacji. Wjechaliśmy na niepozorny podjazd. Z przodu budynek nie wyróżniał się niczym specjalnym, oprócz swojego rozmiaru. Jaskrawy kolor wpasował się do innych obiektów na tej ulicy.

Gdy już wszyscy wysiedliśmy z auta Henry zawołał, abyśmy podeszli. Zamierzał zapukać, ale nie zdążył, bo drzwi otworzyły się, gdy tylko podniósł rękę. W drzwiach stanęła kobieta, która wyglądała trochę przerażająco: najgroźniejsze były czarne, długie spiczaste paznokcie. Ubrana była w długą sukienkę, która wyglądałaby jak ślubna, gdyby nie to, że była czarna. Jaskrawoczerwone włosy falowały jej na wietrze, gdy wyszła przed dom, żeby uścisnąć Henrego.

Hope and Holly cz. 1  "Familia fortitudo mea" [16+]Where stories live. Discover now