[ 1 ]

57 4 9
                                    

PANTALONE MOORE NAPRAWDĘ CIESZYŁ SIĘ Z WEEKENDU. Mógł w końcu odpocząć od swoich głupich przyjaciół, poczytać w spokoju książkę i, przede wszystkim, pouczyć się. Uwielbiał zdobywać nową wiedzę, o ile była dla niego przydatna, wykorzystywać ją w praktyce lub podczas dyskusji, co powodowało, że był jednym z najzdolniejszych uczniów w Zespole Szkół Snezhnaya, do którego chodził wraz z Tartaglią i Columbiną. Cieszył się, że nie byli w tej samej klasie, nie zniósłby ich towarzystwa w trakcie lekcji.

To nie tak, że ich nie lubił, byli w końcu jego najlepszymi przyjaciółmi i wiele im zawdzięczał, ale nie potrafił być przy nich poważny. Nawet najkrótsze spotkanie kończyło się tym, że zaczynali żartować, przez co nie mogli się skupić na niczym, co wymagało logicznego myślenia. A Pantalone chciał, naprawdę chciał, mieć dużo wiedzy, dzięki której pójdzie na studia. Ze spotkań z Tartaglią i Columbiną jedyne co wyniósł to to, że nie mogli się zbliżać do jego kuchni, bo całą zdemolują.

Ostatnim razem, jak ich tam wpuścił, robili pizzę, przez co mąka znajdowała się w każdym kącie, ketchup z niewiadomych przyczyn był na suficie, a Tartaglia nadepnął na kartonik z mlekiem, który wybuchnął od jego wagi, mocząc skarpetki całej trójki. Columbinę kopnął prąd i tylko cudem nic jej się nie stało, Pantalone dostał przez przypadek deską do krojenia w głowę, a na samym końcu postanowili dzwonić do obcych ludzi i po odebraniu telefonu hałasować garnkami tak, by ta osoba w końcu się rozłączyła. Koniec końców tej pizzy nawet nie zjedli, bo się spaliła.

Gdy już rozsiadł się wygodnie na kanapie w salonie z Portretem Doriana Graya, usłyszał jak ktoś uderzał w jego drzwi. Westchnął, zamykając książkę i wolnym krokiem ruszył na korytarz, zastanawiając się czy nie lepiej byłoby natrętów czymś uderzyć. Chociażby wieszakiem na kurtki.

— Childe, kurwa, kiedyś w końcu zrobisz w nich dziurę — powiedział, gdy już otworzył drzwi, a para niebieskich oczu spojrzała na niego uważnie. Rudzielec, do którego należały, uśmiechnął się szeroko, a zza jego pleców wyłoniła się niska brunetka w białym futrze.

— To jest chyba właśnie jego cel — mruknęła, wpychając się do środka. Childe, w porównaniu do niej, był ubrany dość cienko jak na fakt, że był dość chłodny, listopadowy wieczór. Pod słabo świecącymi latarniami było widać płatki śniegu, lecz nie pozostawały one na gruncie tylko się topiły. Mimo to, Pantalone i tak odczuł niską temperaturę, a miał na sobie bluzę, zupełnie jak rudzielec. — Mamy wódkę, ciocia Childe'a ją przywiozła i dała nam w prezencie dwie butelki.

— He? — to było jedyne, co z siebie wydusił, gdy brunetka wieszała futro na wieszaku, a Childe wlazł na korytarz, pozostawiając po sobie mokre ślady od podeszw swoich glanów. Gdy je zdjął, można było zauważyć białe skarpetki ze wzorem w wieloryby. — Wy chyba nie macie zamiaru tu pić, prawda? Chciałem...

— Skończyć książkę — dokończyła za niego brunetka, zmierzając w stronę salonu. — I tak byś jej dziś nie przeczytał, znamy cię nie od dziś.

Columbina Clarke, ów brunetka, miała na sobie różowy sweterek, który lekko zsunął się jej z ramienia, gdy stawiała na stole trzy kieliszki. Poza nim miała też na sobie krótką, białą spódniczkę oraz czarne kabaretki, które nie sprawiały wrażenia ciepłych, a mimo to, dziewczyna nie zachowywała się tak, jakby chwilę temu szła piętnaście minut z buta do jego domu.

Tartaglia Ilyich, którego nazywali Childe, ponieważ był najmłodszy z całej trójki, z kolei siedział w zwykłym, czarnym dresie. Na głowie miał białą czapkę z daszkiem, która lekko zasłaniała mu włosy, choć i tak kilka rudych fal wyłaziło poza nią. Gdyby nie one oraz piegi, które miał rozsypane na całej twarzy, może by wyglądał na starszego. Z dużymi oczami powodowały one baby face, przez który już kilka razy zaczepiano go w szkole i pytano, czy się czasami nie pomylił, bo podstawówka jest po drugiej stronie ulicy.

— Do jasnej cholery, mamy po szesnaście lat — argumentował, gdy rudzielec odkręcał rosyjską wódkę. — Jeśli ktoś nas zobaczy...

— Wypraszam sobie, mam piętnaście — przerwał mu Childe, nalewając alkohol do kieliszków. — Zresztą, twoi rodzice są w delegacji, nikt nas nie zobaczy. Ja już mówiłem rodzicom, że u ciebie nocuję, Columbina też to mówiła mamie.

Rodzice Pantalone pracowali w branży budowlanej, z powodu której często byli poza domem. Na początku z chłopakiem zostawała babcia, jednak od jakiegoś czasu musiał radzić sobie sam, ponieważ stwierdzili, że był już wystarczająco dojrzały, by nie puścić domu z dymem.

— Dobrze więc... — powiedział, wciąż niezbyt przekonany.— Ale nie pijmy za dużo, okej?

— Czy to będzie twój pierwszy alkohol w życiu?

— A twój niby nie? — spytał, a uśmiech rudzielca jasno wskazywał odpowiedź. — Childe...

— Tata dał mi trochę na swoich urodzinach. Uważa, że lepiej, bym pił z nim, niż z jakimiś obcymi ludźmi i skończył potem w krzakach.

Columbina tymczasem poszła do kuchni, dość małej w porównaniu do reszty domu i przyniosła z niej przekąski, które kilka dni temu razem z nimi kupował Pantalone z przeczuciem, że wproszą się do niego w któryś dzień. Na prośbę Childe'a przytargała do salonu też słoik ogórków kiszonych i cytrynę, w sumie chuj wie po co, a dla Pantalone mozzarellę oraz kabanosy paprykowe.

W sumie nawet nie spostrzegli, gdy największy przeciwnik tego pomysłu — Pantalone — sam zaczął im polewać, Childe zapętlił na głośniku jakąś piosenkę i co chwilę się darł Russian party in Kamaz!, a Columbina sama zjadła cztery paczki chipsów. Bawili się dość dobrze i wyjątkowo cicho, by czasami nie zainteresować sobą sąsiadów państwa Moore. Ostatnie czego chcieli to problemów z policją, tym bardziej, że Tartaglia dodatkowo chodził do mundurówki.

— Hej, Pantalone, zróbmy zawody — zaproponował rudzielec, wyciągając ze słoika jednego ogórka. — Przegrywa ten, kto pierwszy zaliczy zgona i robi jedną rzecz, o którą poprosi go wygrany. Co ty na to?

— Czemu nie zaproponujesz tego Columbinie?

— Bo już to zrobiłem i odmówiła — na te słowa Pantalone spojrzał na przyjaciółkę, a ta wzruszyła ramionami. — No to jak?

Pantalone czuł się... Dziwnie. Nie mógł się zmusić do logicznego myślenia, nie potrafił wywnioskować potencjalnych konsekwencji ich działań. Wiedział jedynie, że w ogóle nie powinni dotykać tego alkoholu, ale to się w tamtej chwili prawie nie liczyło, skoro już się stało. Mógł jedynie odmówić i pójść spać z nadzieją, że nie rozniosą mu mieszkania, ale nie czuł się nawet na siłach, by wstać od stolika, gdy wszystko widział w zwolnionym tempie, a skronie zaczynały go boleć. Przygryzł wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czuł się tak jak wtedy, gdy do późna siedział nad podręcznikami z biologii — w sumie cały swój obecny stan mógł porównać do wysokiego zmęczenia, gdy całe jego ciało, zupełnie jak podczas tamtej nauki, odmawiało mu posłuszeństwa.

— Okej.

Na dźwięk tego jednego, krótkiego słowa uśmiech Tartaglii się poszerzył, a ręka, w której trzymał butelkę z wódką, pochyliła się, by nalać im obu alkohol do kieliszków. Columbina postanowiła zjeść w tym czasie resztę kabanosów, a Pantalone wgryzł się w kolejną kulkę mozzarelli, mając nadzieję, że jakkolwiek mu pomoże przed zaliczeniem zgona.

Niestety, pewność na twarzy rudzielca jasno mówiła o wyniku ich małej, alkoholowej rywalizacji.

kopciuszek zgubił pantofelka. ▬ dottoloneWhere stories live. Discover now