6. I taką Holly to lubię najbardziej pov: Holly

32 5 5
                                    

Wiem, że nie powinnam tego robić, że jestem za młoda, a takie ingerencje w ludzkie ciało nie są bezpieczne, ale czułam, że muszę, że chcę to zrobić. Nawet bardziej chcę, niż muszę.

 Popularność w szkole i poza nią wiąże się też z tym, że znam wiele osób, które okazują się czasem przydatne. W ten sposób znajomy znajomego mojego znajomego załatwił mi wizytę w studiu tatuażu poza naszym miastem. Nawet mnie tam zawiózł.

 Miejsce na pierwszy rzut oka nie wzbudzało zaufania, ale kolega ręczył za jego bezpieczeństwo i staranność pracy tatuażysty. Oczywiście obiecałam dyskrecję, bo wiedziałam, że mama byłaby zdolna wymusić na urzędzie miasta i naszym szeryfie zamknięcie tego przybytku, a nie chciałam tego robić komuś, kto jednak mi pomagał. 

Tym sposobem dorobiłam się tatuażu na nadgarstku. Mamie przyznałam się dopiero po tygodniu, kiedy już się troszeczkę zagoił - choć cały proces gojenia miał trwać 2 do 3 tygodni. Nie była zadowolona, ale wielkiego dramatu też nie odstawiła.

W maju dotarło do mnie, że od jesieni nie będę miała Wiriana w szkole, bo przecież będzie studiował. Na szczęście wybrał lokalną uczelnię, więc nie było zagrożenia, że wyjedzie i stracę partnera na zawodach.

 Trochę zaskoczył mnie jego wybór - chciał studiować lotnictwo, profesjonalne pilotowanie. Śmiałam się, że wybrał coś takiego w czym ja nie mam z nim szans - i to jest ta właśnie jedyna rzecz - latanie. 

Boleśnie się przekonałam kilka lat temu o swojej chorobie lokomocyjnej, czy też bardziej szczegółowo - powietrznej, gdy lecieliśmy na zawody do stolicy Kanady. Nigdy więcej. Drogę powrotną pokonaliśmy wynajętym busem.

Na ziemi moja choroba się nie uruchamia, ale w powietrzu... Normalnie inny wymiar wymiotowania. Najgorsze jest to, że nawet, gdy wyjdę z samolotu, to jeszcze przez jakiś czas jestem nie do życia - taki syndrom zejścia na ląd. 

Hope nic nie dolega, a niby jesteśmy identyczne i to mnie wkurza. Dlaczego jakieś dziwne niedyspozycje trafiają się mnie? W każdym razie unikam latania samolotem jak tylko mogę, z tego też powodu na zawody wybieramy takie destynacje, gdzie możemy dojechać drogą lądową - nawet jeśli taka trasa trwa kilkanaście godzin.

- Nie bój się, jak ja będę pilotował, to żadna turbulencja nie będzie ci straszna - powiedział mi Wirian na jednym z treningów, gdy akurat mieliśmy chwilę przerwy na nawodnienie się.

- Jak mnie uśpisz i zapakujesz gdzieś w luku bagażowym, to zapewne nie - odparłam z uśmiechem.

- E tam, jak ja będę pilotował, to ty będziesz siedziała obok mnie: w kabinie pilota, tak wiesz - po znajomości - także się do mnie uśmiechnął i odłożył butelkę z wodą na ławkę. Czas naszej przerwy dobiegał końca.

- Myślisz, że tak można? Brać sobie znajomych do kabiny pilota? - zapytałam gdy odbiliśmy się od tafli lodowiska i powoli jechaliśmy w stronę czekającej na nas na środku Katii.

- Holly, od kiedy to przejmujesz się tym, co można, a czego nie? A przypadkiem to miesiąc temu nie zrobiłaś sobie tatuażu pomimo że jesteś niepełnoletnia i mama nie wyraziła na to zgody - bo nawet o tym nie wiedziała? - zapytał Wirian, gdy zatrzymaliśmy się przy jego mamie.

- Dobra, masz mnie - walić zasady - na przypale albo wcale - odpowiedziałam mu szybko, bo Katia już dawała znaki, żebyśmy ustawili się w figurę startową i zaczęli jazdę.

- I taką Holly to lubię najbardziej - mrugnął do mnie chłopak i zaczęliśmy wirować w tańcu na lodzie.

Rok szkolny zakończył się niespodziewanie szybko - było wzruszające pożegnanie naszych absolwentów (dla niektórych, nie dla mnie - mnie takie głupoty nie ruszają, ale Katia porządnie płakała), Wirian świętował, bo otrzymał stypendium sportowe na uczelni w związku z trenowaniem łyżwiarstwa, a Hope otrzymała jakąś specjalną nagrodę za olimpiadę informatyczną, w której brała udział w połowie maja.

 Ja sobie te kilka miesięcy od śmierci taty odpuściłam - i o ile moje wyniki były poprawne, to fakt, zawsze mogło być lepiej. Za to w szkole muzycznej całkiem dobrze radziłam sobie z grą na fortepianie, na recitalu kończącym semestr zagrałam nawet 2 utwory Beethovena. Nie powiem, mama się wzruszyła.

Na wakacje nie miałyśmy większych planów, ot zwykłe błąkanie się po okolicy, może jakieś piesze wycieczki na Flattop albo do Rabit Lake. Oczywiście dalsze treningi - bo przecież trzeba trzymać formę do jesiennych zawodów, ale to już tak na spokojnie, bo Katia z Niną - naszą choreografką utworzyły nam tak świetny plan występu, że klękajcie narody - podium będzie nasze. Hope zapisała się na jakiś wakacyjny kurs programowania - znowu, no ale ona tak lubi - siedzieć i gapić się w monitor, ja wolę ruch i działanie.

W połowie czerwca mama miała kilka dni urlopu, a jako że Hope siedziała zajęta przy komputerze, to wyjątkowo ja pomagałam jej sprzątać w domu, segregować różne rzeczy - także rzeczy po tacie.

 Z bólem serca, ale zdecydowałyśmy się oddać niektóre ubrania do charity shopu. Na początku trochę się spięłam i zaczęłam protestować na ten pomysł, ale w końcu to przecież ja chciałam żyć dalej, nie rozdrapywać wspomnień, cieszyć się tym, co dopiero będzie. Ostatecznie wybrałyśmy z mamą cztery pełne pudła ubrań do oddania.

- Muszę jeszcze pojechać do magazynu za miastem, tata trzymał tam jakieś rzeczy do samochodu i sprzęt wędkarski - powiedziała mama, gdy kończyłyśmy pakować ostatni karton.

- Ten z którego nigdy nie korzystał, ale trzymał, bo to prezent od kolegów z posterunku? - zapytałam z uśmiechem. O zapale taty do łowienia ryb krążyły legendy w naszej okolicy.

- Dokładnie. Chcesz się ze mną przejechać? Hope jeszcze przez 3 godziny będzie zajęta, a myślę, że przyda mi się pomoc w pakowaniu tych wszystkich gratów - odparła mama niosąc pudło z ubraniami do bagażnika naszego samochodu.

- Pewnie. I tak nie mam dziś nic lepszego do roboty. Dzień regeneracji po wczoraj - dodałam na wspomnienie wczorajszego, intensywnego treningu na siłowni i pracy z Niną na sali gimnastycznej. Bo tak, łyżwiarstwo to nie tylko jazda po lodzie, ale też dużo pracy nad formą i występem poza lodowiskiem.

Po dramacie z moim nielegalnym tatuażem nastąpiła niespodziewana poprawa moich relacji z mamą. Nie byłam z nią tak zżyta jak Hope, ale byłyśmy na dobrej drodze, żeby nasze stosunki były lepsze niż do tej pory. Lepsze nawet niż wtedy, gdy żył tata. Gdybym miała wybrać ulubionego rodzica - to był nim bez wątpienia tata.

 Ceniłam sobie jego błyskotliwość, opanowanie i zdecydowanie. Podobało mi się jak twardą ręką zarządzał komisariatem, nie pozwalał podwładnym na niesubordynację czy łamanie zasad. W stosunku do mnie był bardziej pobłażliwy, ale chyba wszyscy ojcowie tak mają w stosunku do swoich małych córeczek. 

Mama zawsze była kochana i czuła, ale podchodziła bardzo emocjonalnie do niektórych rzeczy i pozwalała, żeby inni widzieli jej uczucia. Hope była taka sama - po niej łatwo było stwierdzić, czy jest zadowolona, zła, przestraszona czy smutna. Ja starałam się być jak tata - opanowana od kilku miesięcy, wcześniej to niestety też ulegałam emocjom i okazywałam je bardzo mocno.

 Od śmierci taty bardzo nad sobą pracowałam i szło mi coraz lepiej ukrywanie ich. Najgorzej było mi opanować zdenerwowanie, bo do tej pory łatwo wpadałam w gniew, ale praca z terapeutką jednak dawała efekty. Przez ostatnie miesiące ani razu nie przydarzył mi się żaden incydent z niepoprawnym zachowaniem w szkole. Gdy coś mi się nie podobało w zachowaniu innych to wystarczyło ich po prostu zmrozić spojrzeniem lub rzucić cicho ukrytą groźbę w ich stronę. Działało równie dobrze jak otwarte ataki agresji. A może i lepiej, bo przynajmniej nikt nie skarżył mamie, że znowu kogoś biję. Bo właśnie już nie biłam. Robiłam inne złe rzeczy, ale przemocy fizycznej tymczasowo nie stosowałam.

Podkreślam: tymczasowo. 

***

Jechałyśmy z mamą spokojną i praktycznie całkowicie pustą drogą w stronę Knik River. Dzień był ładny - pogodny, spokojny. Chmury powoli przesuwały się po niebie, a górujące w oddali szczyty wyglądały, jakby próbowały dosięgnąć nieba.

 Może i rzeczywiście dosięgały?

W pewnym momencie podskoczyłyśmy na wyboju i coś zatłukło się w bagażniku. Chyba pudło nam się przesunęło, może nawet i otworzyło.

 Mama odwróciła się zwabiona hałasem, ale tylko na kilka sekund, bo zaraz z powrotem zwróciła wzrok w stronę drogi.

Niestety te kilka sekund wystarczyło...

Hope and Holly cz. 1  "Familia fortitudo mea" [16+]Where stories live. Discover now