Co TY tu robisz?

14 1 0
                                    

Clarke pov


Poniedziałek, jak ja nienawidzę poniedziałków. 
Wstałam jak co dzień, z zegarkiem na ręku o godzinie 6:30 żeby móc w spokoju uszykować się do pracy. Ah, no tak. Pracuje w małej kawiarence umiejscowionej na obrzeżach Miami. Szkołę skończyłam ponad pięć lat temu. Z idealnymi wynikami, które tylko czekały na to, żebym złożyła podanie na wymarzone studia lekarskie. Od kiedy tylko pamiętam bardzo chciałam zostać lekarzem, zupełnie jak moja mama. Wiecie jak to jest? Jak chcecie, bardzo chcecie zacząć realizować swoje najskrytsze marzenia ale coś Was powstrzymuje? Ja znam to uczucie, nawet bardzo dobrze znam. Mój powód nazywa się Alexandria Jasmin Woods, dziewczyna, która zawróciła mi w głowie. Jednak, ostatni raz widziałam ją na rozdaniu nagród na zakończeniu roku, właśnie wtedy chciałam tak bardzo jej powiedzieć co do niej czuje i jak bardzo mi na niej zależy. Niestety. Nigdy nie dane mi było wypowiedzieć tych dwóch, dużo znaczących słów. Brunetka zaraz po zakończeniu ulotniła się, nie wiem gdzie, widziałam tylko odjeżdżający w jedynie sobie znanym kierunku samochód. Wracając tamtego dnia do domu znalazłam kartkę wetkniętą w szparę w drzwiach. Pomiętą, jakby ktoś wyjął ją z kieszeni po kilku dniach a na niej krzywy napis "May we meet again, Clarke". Wiedziałam, że to kartka od niej. Nawet nie musiała się podpisywać. To pismo poznałabym nawet po kilku latach, wiedziałam doskonale, że tylko ona tak potrafi zawinąć końcówkę litery "Y".

Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojej przyjaciółki, który słyszałam jak przez mgłę. Szturchnęła mnie w ramię i dopiero wtedy wróciłam do świata żywych. 

- Mówiłaś coś? - spojrzałam na nią z brwią uniesioną ku górze a moje czoło się zmarszczyło. - Zamyśliłam się. 

- Tak. Mówiłam, Clarke. Jest 7:30, nie powinnaś już wychodzić? - spojrzała na mnie pytająco a mój wzrok powędrował na ekran telefonu, który faktycznie wskazywał godzinę 7:30. - Podwieźć Cię? I tak jadę do warsztatu Sinclair'a bo był jakiś karambol na drodze i mamy kilka złomów do przejrzenia i naprawienia. - uśmiechnęła się ciepło do mnie i w tym momencie tak bardzo dziękowałam niebiosom, że mam taką osobę przy sobie. 

- Byłabym wdzięczna, Rae! Jezu, nie wiem co ja bym bez Ciebie zrobiła. - pokręciłam głową i dopiłam resztkę kawy z kubka, który szybko wylądował w zmywarce. Nie wiedziałam, że aż tak się zamyśliłam, że przegapiłabym moment wyjścia do pracy. Nie miałam w zwyczaju się spóźniać, jednak tego ranka coś było zupełnie inaczej. Jakby niebiosa chciały, żebym nie zjawiła się w pracy. Nie dość, że późno wyszłam z domu to po drodze napotkałyśmy z Raven korek. Westchnęłam ciężko gdy przyjaciółka podjechała pod budynek z napisem "Polis Caffe". Podziękowałam jej szybko i złożyłam buziaka na jej policzku, że była w stanie sama się spóźnić do swojej pracy. 

- Cześć, Luna! - przywitałam się z koleżanką z którą miałam zacząć dzisiejszą zmianę i biegiem ruszyłam w kierunku zaplecza, żeby przebrać koszulkę na tą firmową i związać włosy w niechlujnego koka. Po chwili znalazłam się obok dziewczyny i zajęłam się rozkładaniem słodkości w witrynach przy kasie a w tym samym momencie Luna przygotowała rzeczy potrzebne do zaparzenia świeżej aromatycznej kawy. - Przepraszam, że dziś się trochę spóźniłam. - wypaliłam po chwili w stronę dziewczyny. Nie lubiłam się spóźniać a tym bardziej zostawiać kogoś samego w momencie, kiedy miałyśmy być dwie w kawiarni. 

- Nic a nic się nie stało, księżniczko. - uśmiechnęła się ciepło. Znowu użyła do mnie słowa "księżniczko", które wywoływało masę bardziej bądź mniej dobrych wspomnień. - Długo na Ciebie nie czekałam, zdążyłam wypić kawę, żeby się do końca rozbudzić. Za pięć minut otwieramy, trzeba się spiąć. - powiedziała spoglądając to na zegarek to na mnie..

Skończyłam rozkładać słodkości i na szybko przeszłam przez salę, żeby upewnić się, że na każdym stoliku są świeże kwiaty i serwetki. Gdy wszystko zostało dokładnie sprawdzone oraz przygotowane udałam się w stronę drzwi, żeby odwrócić kartkę, która miała informować o otwarciu lokalu. Przekręciłam zamek w drzwiach i klucz od razu schowałam do kasy, żeby go nie zgubić. W między czasie, kiedy ruchu jeszcze nie było Luna zaproponowała mi Latte, które tutaj było przepyszne. Przysięgam, że dawno nie piłam tak dobrej kawy. Luna miała rękę, była naprawdę dobrym baristą. 

Po godzinie od otwarcia dzwoneczek nad drzwiami dał nam znać o tym, że przybył pierwszy gość. Na szczęście zamówienie przyjmowała Luna, ponieważ ja wysługiwałam ją w uzupełnianiu mleka w jej małej lodówce przy automacie do kawy. Jednak, bardzo mi coś nie pasowało. Nie tyle, że coś w naszym miejscu pracy a w głosie, który usłyszałam. 

Wyszłam z zaplecza niosąc kilka butelek mleka, żeby zaraz je ulokować w odpowiednim miejscu i stanęłam przy automacie. Luna rzuciła mi tylko, że mam zrobić średnią karmelową Latte i sunęła mi plastikowy kubeczek na którym widniało imię "Lexa". Moje serce zabiło kilka razy mocniej, kiedy kończyłam przygotowywać kawę. Możliwe, że to tylko zbieg okoliczności i to nie jest ta Lexa, która tkwiła mi w głowie przez ostatnie pieprzone pięć lat.

Udałam się z kubkiem kawy w dłoni do miejsca wydawania ich i trochę głośniej powiedziałam imię wypisane na kubku. Moim oczom ukazała się osoba, która niepewnym krokiem zmierzała ku mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie, nie, nie. To nie mogła być prawda, po co ona miałaby wrócić po takim czasie do Miami? Czyż nie ułożyła sobie życia w Las Vegas? Zakręciło mi się w głowie, jednak szybko potrząsnęłam głową. Kawę postawiłam na blacie i odeszłam zanim brunetka o zniewalająco zielonych oczach stanęła oko w oko ze mną.

- Clarke? - powiedziała jakby trochę nie pewnie, jednak na tyle głośno, że usłyszałam jej głos. - Clarke! Poczekaj! - krzyknęła, jednak nie miała już do kogo, na jej polu widzenia była jedynie Luna, która wzruszyła ramionami i pracowała dalej obsługując kolejnych klientów. 

May we meet again.Where stories live. Discover now