Rozdział Dziewiąty

61 5 11
                                    

Wybudziło mnie dziwne stukanie w okno, które trwało już kilka dobrych minut. Mój pokój był pochłonięty mrokiem, a jedyne światło, jakie wbijało się do pomieszczenia przez zasłony, to te należące do lamp ulicznych. Wstałam z łóżka, przypominając sobie zajście na lotnisku i zdałam sobie sprawę, że Nevan miał odstawić mój motocykl do domu. Spojrzałam na telefon, widząc na ekranie trzecią w nocy.

Kurwa.

Kiedy Sonnet odwiózł mnie do domu musiałam zasnąć, kompletnie zapominając o świecie. Podeszłam do okna i ujrzałam na zewnętrznym parapecie małe kamyczki.

— Co jest? — szepnęłam.

Odskoczyłam, jak znowu coś obiło się o szybę. Spojrzałam na podjazd przed domem i ujrzałam tam zakapturzoną postać, a obok niej mój motocykl. W świetle lamp dostrzegłam, że osoba podnosi rękę i powolnie macha kluczykami. Otworzyłam okno i się przez nie wychyliłam.

— Zaraz ci wsadzę te kamienie do gardła. — powiedziałam głośniej.

— Lepiej tu zejdź. — odpowiedział pochmurnie i oparł się o Yamahę.

Zaraz ją porysuje tym swoim kanciastym tyłkiem.

Poruszyłam się gwałtownie i wybiegłam z pokoju.
Zbiegłam ze schodów najciszej, jak mogłam, po czym wypadłam na zewnątrz, zatrzaskując drzwi.

— Odsuń się. — podeszłam do niego, a on spojrzał na mnie z kpiną wymalowaną na twarzy.

— A ty co? Już się wybierasz do szkoły? — przeleciał mnie wzrokiem z góry do dołu.

Spuściłam wzrok na swój ubiór, który dalej był mundurkiem szkolnym.

— Jasne. — machnęłam ręką. — Długo już tu tak stoisz? — zapytałam, próbując wyrwać mu kluczyki z dłoni.

— Dwadzieścia minut.

Zacisnęłam usta.

— Oh, ale mi cię szkoda. — mruknęłam sarkastycznie.

— To nic. Przynajmniej pojeździłem sobie kilka godzin. — odparł zadowolony.

— Fajn... — przerwałam, kalkulując jego wypowiedziane słowa. — Czekaj co?

— Nawet w porządku się nią jeździ. — kiwnął głową na moją maszynę.

— Że co!? — ryknęłam, czując w sobie narastającą złość. — Miałeś tylko odstawić ją pod mój dom. — wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

I teraz przyszła mi kolejna myśl.

— Właśnie, skąd ty do cholery wiesz, gdzie mieszkam?

— Skądś. — wzruszył ramionami. — Chcesz? — wystawił kluczki w moją stronę i chcąc zabrać je od niego wyrzucił rękę do góry, przez co nie byłam w stanie ich dosięgnąć.

— Oddawaj i spierdalaj stąd. — stanęłam bliżej niego. Nad głową usłyszałam brzdęk odpalającej się zapalniczki. Nawet nie zauważyłam kiedy uniósł drugą rękę.

Ogień zapłonął.

Nie, nie, nie.

Płomień otoczył mój ukochany brelok wykonany z szaro-fioletowego materiału, na którym były wygrawerowane inicjały mojego zmarłego brata.

I.L.

Niewiele myśląc, wystrzeliłam pięścią w twarz chłopaka. Jego głowa odleciała centymetr do tyłu, a z rąk wypuścił przedmioty. Złapałam kluczyk, zanim zdążył spaść na ziemie.

Gloomsoil +18Where stories live. Discover now