Rozdział 12

114 23 4
                                    


Z wielkim trudem udaje mi się dobudzić Samuela. Czas mnie goni. Muszę mu pomóc umyć się i ubrać, zmienić pościel, ale przede wszystkim nakarmić. Niedługo powinien pojawić się nowy doktor, o którym mu jeszcze nie mówiłem.

- O lekach też zapomniałeś – karcę samego siebie.

Ciężarny ziewa przeciągle, moszcząc się w świeżej pościeli. Nie przeszkadza mi, że chce mu się spać. Ostatecznie ma leżeć i dbać o dzieci.

- O nie – powstrzymuję go, gdy zamyka oczy. – Najpierw śniadanie. Znaczy obiad – poprawiam się automatycznie, próbując wdusić w niego zupę.

Nie wygląda na zbytnio głodnego. Z kolei maluchy wyczekują wyłącznie deseru.

- Nie będzie sernika, jeśli tego nie zjesz. – Moje ultimatum nie brzmi zbyt groźnie. Omega z pewnością się mnie nie boi. Wprost przeciwnie. Jego dwubarwne spojrzenie rzuca mi wyzwanie. Z kolei lekko opuchnięte wargi przypominają, że nie tak dawno temu obchodziłem się z nimi zdecydowanie zbyt ostro. – I nie patrz tak na mnie, bo za chwilę znowu możesz być nagi...
– Blade policzki nabierają lekko różowego koloru, a na spuchniętych ustach pojawia się cień uśmiechu.

Robisz postępy, Jeremy. Ostatni raz był taki wesoły pół roku temu.

To prawda. Minęło pół roku odkąd po raz ostatni widziałem uśmiech na twarzy Samuela. Później już tylko płakał i przepraszał, aż w końcu zamilknął.

- Liczę na to, że następnym razem będziesz krzyczał moje imię – droczę się
z nim, zabierając pusty talerz. Zastępuję go deserem, do którego dodałem, ku uciesze moich synków, sporą ilość owoców oraz bitej śmietany. – Proszę.

Nie mam pojęcia dlaczego bliźniaki aż tak szaleją za sernikiem. To nigdy nie był mój przysmak. W domu rodziców także podawany jest dość rzadko. Mimo to samo wspomnienie o tym cieście wywołuje u dzieci natychmiastową reakcję.

Popołudnie bardzo szybko zamienia się w wieczór. Nie jestem w stanie powstrzymać omegi przed krótką drzemką. Rozsiadam się po drugiej stronie łóżka i sączę gorzką kawę. Lewą dłoń trzymam na jego brzuchu. Skóra ciężarnego wreszcie osiągnęła normalną temperaturę. Chłopak nie dygocze z zimna. Wprost przeciwnie. To chyba pierwszy raz, gdy okryty jest jedynie do połowy. Wyraz jego twarzy także jest inny. Bardziej odprężony.

Jeszcze jakiś czas temu nie zwracałeś uwagi na takie szczegóły... – Głos rozsądku jak zawsze czuwa.

Około dziewiętnastej pojawia się doktor Danny. Parkuje swój samochód przed głównym wejściem, po czym otwiera tylne drzwi i zabiera skórzaną torbę. Najwidoczniej mocno inspiruje się doktor Ivette, bo to identyczny model.

- Dobry wieczór. – Mężczyzna wita się ze mną szerokim uśmiechem, otrzepując jednocześnie śnieg z kaptura swojej szarej kurtki, który wykończony jest naturalnym futrem. Jak na praktykanta lubuje się w dość drogich dodatkach. Szpitalne pensje musiały ostro poszybować w górę.

- Dobry wieczór – odpowiadam, odsuwając się od drzwi, by wpuścić lekarza do środka.

- Przepraszam, że jestem tak późno, ale nieco błądziłem po okolicy. Wybrał pan prawdziwe odludzie.

- Bez przesady. Jazda do centrum zajmuje pół godziny. Poza tym mógł pan skorzystać z GPS. – Komentarz o położeniu mojego domu nie przypada mi do gustu. Jestem zakochany w tej posiadłości i za nic na świecie nie przeniósłbym się w inne miejsce.

- Gdzie mój pacjent? – Doktor Danny wreszcie zaczyna się interesować Samuelem i dziećmi.

- Zapraszam – wskazuję mu drogę do sypialni dla gości. – Znowu śpi...
– mamroczę pod nosem, okazując tym samym swoje niezadowolenie.

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz