R O Z D Z I A Ł 2

116 42 33
                                    

Siedziałam wraz z Ruby na zapleczu. Od dwóch godzin rozkładałam towar, na który odbiór zdążyłam dotrzeć, natomiast dziewczyna tworzyła naprawdę przepiękne bukiety na zamówienie. Rano nie musiałam  długo na nią czekać, ponieważ zjawiła się dwadzieścia minut po dostawie. Na szczęście kawa jej nie wystygła, aż tak bardzo– a bajgiel stał się jej ulubionym śniadaniem. Od dłuższej chwili rozmawiałyśmy o tym co się jej przytrafiło w nocy. 

–No mówię ci, że byłam bliska zabicia tego bałwana! I ten jeszcze jego głupi uśmiech kiedy mówiłam mu, że jak tak ma być cały czas, to niech chodzi do burdelu, a nie sprowadza tu te baby– przerwała– Jeszcze przez ten sufit zacznie spływać do mnie to kurewstwo. 

Spojrzałam z rozbawieniem na dziewczynę. Jej twarz z koloru zaczęła przypominać jej włosy.

–Ochłoń trochę Roo, bo zaraz mi tu zapłoniesz– dotknęłam ją palcem wskazującym i syknęłam, udając, że mnie oparzyła. Ruby przewróciła oczami na moją uwagę. Doskonale wiem, że denerwowała ją ta cała sytuacja z sąsiadem, zwłaszcza że jak się okazało– takie akcje ostatnio naprawdę często mu się zdarzają, przez co dziewczyna chodzi później w półprzytomna. A niewyspana Roo, to wkurwiona Roo.

–Dobra, już koniec gadania o tym zjebie– westchnęła– Co znowu James odwalił?– zapytała, zupełnie zmieniając temat, a mnie automatycznie zrzedła mina na samo wspomnienie o nim. Czerwonowłosa widząc moją reakcję, wstała i pociągnęła mnie w stronę wyjścia z zaplecza.

 Świeże powietrze opatuliło mnie delikatnie. Wciąż było przyjemnie ciepło, a oko zadowalało bezchmurne, niebieskie niebo. Przymknęłam oczy, delektując się tą chwilą. Był początek wiosny, więc to normalne, że pogoda w Nowym Jorku potrafiła być jeszcze zdradliwa– raz słońce, raz deszcz. –Dobrze, że nie ubrałam dzisiaj grubszej bluzy, bo normalnie bym się ugotowała.– usłyszałam nagle głos Roo. Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Wyglądała dzisiaj zwyczajnie, ale pięknie. Jej czerwone włosy były delikatnie oraz naturalnie pofalowane, na uszach jak zwykle miała multum złotych kolczyków, których nazw nawet nie znam, a na twarzy ani grama makijażu, przez co bez trudu można było dostrzec piegi na jej małym nosie. Zawsze jej ich zazdrościłam. Na sobie miała zwykłą, cienką bluzę z kapturem w kolorze kruczej czerni i tego samego koloru dopasowane jeansy. Z kieszeni bluzy wyciągnęła paczkę czerwonych marlboro i podała mi ją wraz z zapalniczką.– No, więc? 

Wyciągnęłam z paczki jedną fajkę i ją odpaliłam. Oddałam dziewczynie jej własność, zauważając, że robi dokładnie to samo, co ja chwilę temu. Wzruszyłam ramionami, zaciągając się po raz pierwszy.

– Znów wrócił nawalony do domu i zaczął się kłócić. Tym razem poszło o to, że nie chce już z nim uprawiać seksu– przewróciłam oczami, na co dziewczyna parsknęła cicho– Nie mam na to ochoty, zwłaszcza że coraz bardziej irytuje mnie ten człowiek, a najbardziej chyba fakt, że od dłuższego czasu jest pierdolonym alkoholikiem, do którego nic nie dociera– zaciągnęłam się po raz kolejny, tym razem mocniej i po paru sekundach wypuściłam dym, by w spokoju kontynuować– Nie mam pojęcia gdzie podział się ten James Miller, który kiedyś zawrócił mi w głowie, człowiek, do którego tak wiele czułam– spojrzałam na przyglądającą mi się z zaciekawieniem dziewczynę– Ruby, ja już sama naprawdę nie wiem, co czuję. Mam wrażenie, że zjebałam sobie życie, wychodząc za Jamesa. 

–To po co to robiłaś? Nie chcę nic mówić, ale ostrzegałam cię, że to za wcześnie.

Ostatni raz zaciągnęłam się dymem z papierosa– Nie wiem, Roo. Byłam zakochana, a przynajmniej tak myślę. Dodatkowo wszystko zaczęło się psuć, gdy moi rodzice dopadli go w swoje śliskie łapska, czego z początku nie zauważyłam– zgasiłam papierosa i skierowałam się w stronę zaplecza, lecz zanim weszłam do środka jeszcze na chwilę odwróciłam się do przyjaciółki– Poza tym, chciałabym ci przypomnieć, że to ty na moim weselu bawiłaś się najlepiej– powiedziałam zgodnie z prawdą– A teraz czas wrócić do pracy szefowo, bo za piętnaście minut przyjdzie Pani Adams po swoje zamówienie.

–Uwierz, że na rozwodzie będę się bawić jeszcze lepiej!

•••

Dochodziła godzina dwudziesta, a ja siedziałam właśnie w salonie ze szklanką koktajlu owocowego i klikałam w laptopie rzeczy, które były potrzebne do kwiaciarni. Dzień minął mi w miarę szybko. Po wizycie Pani Adams część naszego asortymentu wyszła razem z nią, z czego bardzo z Roo się cieszyłyśmy. Kwiaciarnia tak naprawdę funkcjonowała dopiero od półtora roku, a już można powiedzieć, że była jedną z lepszych w naszej okolicy. Nie zmienia to tego, ile musiałyśmy poświęcić energii, cierpliwości i włosów na głowie, by znaleźć się tu, gdzie teraz jesteśmy. Zwłaszcza Roo, która z natury jest bardzo roztrzepana.
Nie jestem prawnie współwłaścicielką tego miejsca, ale jest to część mnie i jestem dumna z tego jak rozkwita. Chociaż z tego.

Odłożyłam laptop na bok i chwyciłam za telefon, by skontaktować się z przyjaciółką. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci i poczta głosowa. Żadna nowość. Postanowiłam nagrać się dziewczynie.

–Hej Roo, właśnie skończyłam robić zamówienie, więc masz to z głowy. Mam nadzieję, że nie odwalasz  właśnie czegoś głupiego, wariatko. Kocham cię, pa.

Wsadziłam telefon do tylnej kieszeni spodni i uniosłam ręce do góry, aby choć trochę się rozciągnąć. Drgnęłam, gdy usłyszałam dźwięk zatrzaskujących się drzwi. Wychyliłam się na tyle, żeby widzieć korytarz, a moim oczom ukazał się, nie nikt inny jak James. Poprawiłam się wygodniej na kanapie i przymknęłam oczy. Jestem wyczerpana. 

W pewnym momencie poczułam delikatne muśnięcia na twarzy. Spojrzałam na męża, który o dziwo nie śmierdział dzisiaj alkoholem. Dodatkowo miał dobry humor. Nie mogąc w to uwierzyć, niepewnie zlustrowałam go wzrokiem i jeśli mam być szczera to na pierwszy rzut oka wygląda jak ten sam James, który wprawiał mnie w dobry nastrój.

–Hej kochanie– znów musnęły mnie jego wargi, tym razem w nos– Jak ci minął dzień? 

Usiadł obok mnie, oplatając przy okazji ramieniem moje drobne ciało. Z uśmiechem na twarzy, wyczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi. Chwilę mi zajęło, zanim mój mózg ogarnął, co się właśnie dzieje. Mój mąż chyba właśnie zwariował

–Mimo nieprzespanej nocy, to dzień minął mi całkiem w porządku. Dzięki, że pytasz– odparłam zgodnie z prawdą– A tobie?

Blondyn westchnął i skrzywiony przetarł ręką czoło. Widziałam, że jest mu głupio, nie jednak nie zamierzam odpuścić tego tematu. Zjebał, znowu. 

–Miałeś już nie wracać w takim stanie do domu– zaczęłam– W ogóle miałeś rzucić to cholerstwo, bo sprawia nam tylko same problemy. Obiecałeś mi to.

–Wiem, przepraszam cię bardzo Des, naprawdę– wtulił się we mnie, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Kurwa. Odsunęłam się lekko od niego, by mógł zobaczyć, że to co robi, nie jest okej.

–Twoje przepraszam– zrobiłam z palców gest w cudzysłowie– Za każdym razem traci na wartości, James. Już nawet nie wspomnę, że po tym gównie zaczynasz być agresywny.             

  Bo to była prawda, której nie powiedziałam Ruby. Wczoraj prócz krzyków doszło do lekkiej szarpaniny. James przestaje panować nad sobą i swoim gniewem. Złapał mnie mocno za ramię, na którym mam teraz lekko widoczny, siny ślad. 

Skrzywiłam się na samo przypomnienie wczorajszego zdarzenia.

–Wiem skarbie, mam problem i to spory. Jeśli chcesz, to zapiszę się na jakiś odwyk czy nawet grupę wsparcia– powiedział– Poradzę sobie z tym, dla nas

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jakim mój mąż kłamstwem mnie karmił. A ja głupia łykałam to, bo tak bardzo nie chciałam żałować swojego wyboru. 

Nie chciałam, by okazało się, że moje życie przy nim jest spieprzone.

––––––––––––––

Witam kochani! 

Mamy i rozdział drugi! Jest w porządku? Jeśli tak, to zostawcie coś po sobie– to bardzo motywuje do dalszego tworzenia:)

Życzę wam wszystkim miłego dnia <3

COVETEDNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ