Valeria

1 0 0
                                    

Droga była trochę dłuższa niż myślałam, a bardziej chodziło o to, że trochę się zagubiłam. Teraz moją jedyną wytyczną była wysoka góra, na której pięło się architektonicze dzieło sztuki. Na szczęście było bliżej niż dalej. Co chwila obracałam się za siebie, ale nikogo nie widziałam. Czyżby to miejsce nie było takie niebezpieczne jak sądziłam? Ukrywałam się za kapturem od płaszcza, więc nikt nie mógł mnie rozpoznać, ale mimo wszystko utrzymywałam jak największą ostrożność. Szłam w głąb miasta, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, jak najwięcej rozpoznawalnych szczegółów, które mogłyby mi pomóc gdybym tego potrzebowała. Każdy następny dom był bardziej nachylony od wcześniejszego i szłam coraz bardziej pod górę. Z każdą minutą byłam coraz bliżej miejsca, na którym mi zależało, a kiedy w końcu stanęłam przed kamienną górą, na którą nie prowadziły żadne schody ani drabina, zaczęłam się poważnie zastanawiać co ja właściwie sobie myślałam. Stałam przed stromą wysoka górą, a ściana przede mną była strasznie śliska. Mój sztylet, którym myślałam, że uda mi się wspiąć, nie zdołałby nawet na milimetr wbić się w masyw. Odwróciłam się w stronę kolorowego miasta i zaczęłam dogłębnie myśleć. Co mi pozostało i dlaczego do tego miejsca nie prowadziło żadne przejście? Być może było tu jakieś, ale ja jeszcze o nim nie wiedziałam. Przeszłam wzdłuż wysokiej ściany głazu, szukając jakiejś przyczepności, ale nic takiego nie znalazłam. Potrzebowałam większego i obmyślanego planu, aby się tam dostać, bo o pomoc króla nie zamierzałam już prosić. Nie potym kiedy z dumnym uśmieszkiem na ustach zaczęłam rozbierać się przed głową państwa. Popatrzyłam ostatni raz na sam wierzchołek ogromnej bryły. Stąd nie było widać miejsca, do którego chciałam się udać, ale wiem, że tam było. Było tam i czekało aż zobaczę je. Rozejrzałam się wokół siebie i powoli zaczęłam iść w kierunku swojej komnaty. Droga tutaj trwała około godziny. Miasto było duże, a ścieżka prowadziła ku górze. Jeśli wszystko dobrze pójdzie w ciagu niecałej godziny powinnam wrócić do domu.

Idąc w kierunku, z którego początkowo przyszłam miałam wątpliwości czy napewno chcę tam wracać, ale ta opcja wydawała mi się absurdalna. Wolałam zaryzykować niż zostać tutaj na ulicach, których nie znałam w ogóle. Po chwili usłyszałam jakiś szmer. Schowałam się w boczną uliczkę, a z każdą sekundą dźwięk przybierał na sile. Był coraz bliżej. Serce momentalnie zaczęło mi szybciej bić, a tętno przyspieszyło. Mój oddech stał się nie do zniesienia. Próbowałam jeszcze bardziej wtopić się ze ścianą, ale to było niemożliwe. Czekałam, bo nic innego nie mogłam zrobić. Nagle dźwięki ustały, a wraz z nimi moje bijące serce. Musiałam się teraz uspokoić, żeby w żadnym wypadku się nie zdradzić. Powoli zaczęłam wyciągać swój sztylet z kieszeni kiedy momentalnie usłyszałam lot jakiegoś ostrza w moja stronę. To było wręcz niemożliwe, nadludzkie. Nikt normalny nie usłyszałby czegoś takiego z takim wyprzedzeniem. Dzięki temu udało mi się odskoczyć, a ostrze wbiło się w coś innego. Wzrokiem przeszukałam okolicę, z której nadleciało, ale nic tam nie było. Po chwili znowu usłyszałam ten sam dźwięk, ale tym razem nadlatywało z innego miejsca. Chciałam rzucić swoje, ale bałam się, że chybię i stracę swoją broń, a więc znowu odskoczyłam. Mój wzrok skierowałam tym razem w druga stronę i w mgnieniu oka odnalazłam cel. W ciemnej uliczce stał człowiek, który zdążył uciec kiedy tylko go zobaczyłam. Nie... on nie uciekł, on leżał cały we krwi z odciętą głową. Jego wzrok był już taki... nieobecny. Co tu się do cholery działo? Zaczęłam biec trzecią uliczką, prostopadłą do zagrożonych. Kiedy znalazłam się na skrzyżowaniu dróg, przed moim nosem przeleciał sztylet wbijając się w innego człowieka. Raniąc całe oko. Nie wiedziałam czy mam dalej uciekać czy może walczyć. Ale z kim? Kto był tym, który chce mi pomóc, a kto tym kto na mnie poluje? I czemu poluje na mnie jeśli byliśmy w innej krainie? Czy w ogóle ktoś tutaj chciał uratować mi życie? Przypomniało mi się, że postanowiłam już dawno, że będę działa sama. W chwili gdy moje życie jest zagrożone muszę działać sama, jeśli nie znam swoich sprzymierzeńców. A więc już wiedziałam. Skręciłam w uliczkę, z której wyleciał sztylet i zaczęłam wsłuchiwać się w znaki. W to jak ciche kroki biegną, aby zmierzyć się z biciem mojego serca. Ja już czekałam na znak, a kiedy wyczułam świst lecącego ostrza w moja stronę, odsunęłam się i z impetem rzuciłam swój sztylet. Usłyszałam tylko głośny jęk. Nie chybiłam. Podbiegłam do rannego człowieka i wyciągnęłam sztylet, a kiedy już miałam rzucić się do ucieczki, poczułam mocne popchnięcie, a zaraz potem wylądowałam na ścianie budynku. To był ten sam człowiek, któremu ktoś wbił ostrze w oko. Miał na sobie ciemny płaszcz i maskę, która pozwalała ujrzeć tylko oczy. Teraz już tylko jedno, tak przejrzyście jasnoniebieskie. Z drugiego oczodołu sączyła się krew, a rana wskazywała na to, że on sam wyrwał je ze swojej czaszki. Złapał mnie za jedną rękę i przyszpilił do ściany. Drugą machałam tak, aby nie mógł mnie całkowicie uziemić. Lecz tak naprawdę chciałam odwrócić uwagę od czynności, którą musiałam w tej chwili wykonać. Miałam dwa ostrza. Jedno w ręce, którą miałam trzymaną, ale drugie bardzo mądrze schowane. Kopnęłam mężczyznę w kroczę, a kiedy lekko popuścił chwyt, wyjęłam szpilę do włosów i wbiłam ją prosto w serce tego człowieka. Zanim całkowicie opadł na ziemie, swoim nożem przeciął mi zewnętrzną część uda. Nie krzyknęłam, byłam w za dużych emocjach, żeby cokolwiek teraz mnie zabolało. Z resztą nie wiedziałam ile jeszcze takich czai się na mnie w ciemnych ulicach. Kiedy bandyta opadł na kolana przede mną, jego ostatnie słowa bardzo we mnie uderzyły.

-Wiedźma. Nie jedną kiedyś spaliłem. - Po tych słowach jego ciało opadło na bok, a jego oczy rozpłynęły się w odmętach świadomości. Wzięłam głęboki oddech, dopiero teraz świadoma swojej bliskiej śmierci, która mogła mnie dopaść.

Biegiem rzuciłam się w inna uliczkę. Nie wiem ile tak biegłam, ale przez uderzające serce, nie usłyszałam nadlatującej strzały, która ugodziła mnie w ramię. W rękę, którą jeszcze kilka dni temu zraniłam. Ból był niewyobrażalnie mocny, tak mocny, że wystarczyła chwila, a padłam na kolana, bezbronna i znowu taka bezsilna. Złapałam się za ramie i przeczołgałam w ustronne miejsce, czekając na jakiegoś człowieka, który po mnie przyjdzie. Nikt natomiast nie przyszedł. Byłam gotowa spróbować jeszcze walczyć, ale nikogo nie było. Mijały minuty, a ja nie wiedziałam co właśnie zaraz może się wydarzyć. Po chwili usłyszałam pewne kroki, zbyt pewne na kogoś kto nie chciałby zostać usłyszany. Powoli wstałam, powstrzymując głośny krzyk z bólu, a kiedy stanęłam jak najbliżej zakrętu, z którego dobiegały kroki, czekałam aż osoba pojawi się tuż obok mnie, abym resztką sił mogła wbić ostrze znalezione w szafce biurka. Kiedy ten człowiek był już tak blisko, rzuciłam się do ataku, ale momentalnie przystanęłam. Dyszałam. Dyszałam z bólu, ze złości, z nienawiści, ale i z ulgi.

-Mogłeś mi powiedzieć, że to Ty. Byłam bliska rzucić w Ciebie sztyletem. Jeden poczuł ostrość na własnej skórze. - Prychnęłam, a kąciki moich ust lekko powędrował w górę.

-Widziałem to. Widziałem też to jak prawie tracisz swoje życie. - Był zły. Był wręcz wściekły, ale i wydawał się być zatroskany. Były to tylko pozory, bo jak patrzyłam na jego twarz, na jego mimikę to byłam wręcz pewna, że zaraz zginę z jego rąk. - Nie chciałem trzymać Cię pod kluczem, ale najwidoczniej chyba muszę. Pierwsza noc, a Ty jak dziecko uciekasz z bezpiecznego miejsca. - Idąc coraz szybciej w moją stronę, ja jednocześnie cofałam się do tyłu. - Dlaczego nie uciekałaś? Dlaczego walczyłaś z nimi zamiast pobiec prosto do domu. - Kiedy był metr obok mnie, wyciągnęłam zdrową rękę, aby się zatrzymał, ale on nic takiego nie zrobił. Przeszedł ostatni dzielący Nas dystans. Wyrwał mi z ramienia strzałę, wcześniej nie informując mnie o tym, ale ręka zamiast boleć, uleczyła się. Bez słowa, złapał mnie w pasie i zanim zdążyłam coś powiedzieć podniósł mnie. Przez kilka minut próbowałam coś z siebie wydusić, ale nie potrafiłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. I dlaczego tak bardzo lubię igrać z czymś czego nie znam? Szukałam słów, które mogłyby cokolwiek znaczyć, ale takich nie znalazłam. Niósł mnie przez całą drogę. Dopiero po kilku minutach odparł:

-Miałaś szczęście, że śledziłem Cię praktycznie całą drogę. Masz ogromne szczęście do cholery, że pomyliłem Cię z początkującym zabójcą, bo inaczej mogłabyś już nie żyć. - Patrzył gdzieś głęboko przed siebie, a ja wciąż chciałam cokolwiek wydukać.

-Dałabym sobie radę. - Z niechęcią i taką obrzydliwą niewdzięcznością, którą momentalnie znienawidziłam, wydukałam z siebie jedyne słowa jakie przyszły mi na myśl, chociaż tak naprawdę miałam mnóstwo innych w swojej głowie.

-Ah, a Ty dalej swoje. Oczywiście, żebyś sobie dała radę, ale byłaś tak blisko. Byłaś za blisko... - Pokręcił głową, a jego głos trochę zelżał. Najbardziej byłam teraz ciekawa jego oczu. Jaki miały kolor? Jaki miały wtedy kiedy walczył, a jaką mają teraz barwę?

-Gdzie zmierzamy? - Nadal nie patrząc na niego, starałam się znaleźć jakikolwiek przedmiot, na który skierowałabym swój wzrok.

-Udowodniłaś, że nie jesteś zbyt wierna, ani nie możesz oprzeć się swojej wścibskości i ciekawości, więc od teraz będę musiał Cię bardziej pilnować. Zamieszkasz ze mną.

-W tę czy we w tę. Co za różnica?

-Kiedy Ciebie opuszcza humor? - Mimo tego, że wciąż był zły, miałam wrażenie jakby chociaż trochę się uśmiechnął. - W moim domu w mieście nie mam gorącego źródła, także przykro mi, ale nie będzie tak dobrze. Będziesz w o wiele gorszych warunkach teraz. - I dopiero po tych słowach popatrzył na mnie. Dosłownie na chwilę, ale popatrzył na mnie.

-Myślałam, że jako król Poeny, posiadasz ogromny pałac. - Przystanął. Chwila ciszy sprawiła, że zastanowiłam się czy napewno dobrze, że to powiedziałam.

-Czyli już wiesz. Tak, przypadła mi władza nad tym królestwem, ale my zamieszkamy w miejscu, w którym już zdążyłaś nawet spać. - Po tych słowach wyciągnął klucze ze swojej kieszeni i otworzył przed nami drewniane drzwi, prowadzące do środka domu, który o wiele bardziej przypominał mi mój własny dom. Dom, w którym wychowałam się i dorastałam. Cierpiałam i kochałam. Dom, w którym żyłam, ale i zabiłam. Miejsce, które stworzyło mnie samą.

-Witaj w moim domu w mieście Poena. Valerio la Mors. 

Królestwo ZabójcówWhere stories live. Discover now