Poczułam déjà vu, bo taka sama sytuacja zdążyła się całkiem niedawno, tyle że na miejscu Thorna stał Liam. Ten sam strach, tak samo mocno bijące serce, ale jednak było coś czego nie rozpoznałam, a co różniło od siebie te dwie sytuacje.

- Cofnij się - zażądałam będąc już przy progu pokoju.

- Nie będziesz mi rozkazywać w moim własnym domu, nawet na to nie licz.

- Zbliż się a wyjdę - ostrzegłam, a mój głos lekko zadrżał. Nie chciałam tego, ale nie zdążyłam w porę się powstrzymać i opanować.

- Wychodź sobie, droga wolna – niemal wypluł te słowa patrząc na mnie z taką złością, że mimowolnie poczułam się źle z tym, że wcześniej mu odmówiłam. Zaczęłam się kulić stając nagle mała i bezbronna.

Potrząsnęłam głową na opamiętanie. To nie była prawda. Nie żałowałam odmowy i na pewno nie byłam bezbronna. Nosiłam w sobie bunt i siłę dziecka zranionego przez wszystkich, nawet swoją rodzinę. Byłam zahartowana i nie pierwszy raz mierzyłam się z kimś, kto chciał mną manipulować.

Nie poddam się.

Jestem Annabeth Brown i będę walczyć do końca.

Uniosłam podbródek przestając się kulić. Na powrót nawiązałam kontakt wzrokowy, ale tym razem spojrzenie było twardsze, bardziej zażarte. Bestia, żmija, którą skrzętnie ukrywałam w sobie wypełzła na powierzchnię i zamierzała kąsać wszystkich wpuszczając jad w ich żyły.

- Uważaj na słowa, dobrze ci radzę - syknęłam.

- Ja mam uważać na słowa? - dźwignął brew niedowierzając. - To ty lepiej pomyśl i najpierw się zastanów z kim rozmawiasz i ile możesz stracić.

Przez chwilę stałam jak wryta z rozszerzonymi w szoku oczami, a potem głośno parsknęłam kręcąc głową. Umniejszał mi, bo byłam z cholernego marginesu.

- Oto i prawdziwy ty! - zaklaskałam teatralnie w dłonie. - Zastanawiałam się, kiedy to wreszcie z ciebie wyjdzie. Kiedy pokażesz tą drugą, obślizgłą stronę i proszę - zaśmiałam się szyderczo, a on zacisnął wargi i na chwilę odwrócił wzrok. - Jakie to rozczarowujące. Tak szybko się poddałeś - zacmokałam niezadowolona. 

- To wszystko przez ciebie.

- Przeze mnie? Bo co? Bo nie chciałam ci się oddać?

- Bo jesteś wkurwiająca, dziwię się, że ludzie z tobą wytrzymują.

Ała, to zabolało.

Często sama zastanawiałam się nad tym pytaniem. Miałam temperament i ciężki charakter. Nie cierpiałam przepraszać, wolałam wymyślać wymówki, nawet takie najokropniejsze, byleby nie powiedzieć tego jednego słowa, przez co często mierzyłam się ze sporami. Nawet Alexa i Kelly – moich jedynych przyjaciół - czasami to irytowało. Ale taka już byłam i jestem.

- A ty jest właśnie taki jak myślałam - powiedziałam tak potężnie brzmiącym głosem, że nawet mnie samą on zdziwił. - A teraz proszę wybaczyć, ale zawijam się z tego domu. 

Chciał mnie chwycić i zatrzymać, widziałam rękę wyciągającą się po mnie, ale ja już byłam w drodze do drzwi frontowych. Zgarnęłam do ręki kurtkę, a buty tylko włożyłam na stopy bez ich sznurowania modląc się do bogów, żeby chociaż tym razem nie zaliczyć żadnej spektakularnej gleby.

Szarpnęłam za klamkę otwierając widok na zaśnieżony podjazd, na którym stało moje auto połatane za ostatnie grosze, byleby tylko jeździło. Samochód był nieprzyzwoicie tani i zniszczony jak na okolicę, w której się znajdowaliśmy. Stary gruchot pośród tego całego przepychu. Mimo wszystko kochałam to auto, byłam do niego przywiązana sentymentem.

The Snake poisonWhere stories live. Discover now