Starszy Reynolds podszedł do bagażnika, otworzył go, zapiął wilka na smycz i pozwolił wyskoczyć mu z auta. Po chwili wszyscy ruszyliśmy w stronę wejścia.
- Margo może wejść do środka? - zdziwiłam się. Restauracje chyba rzadko się na to zgadzały.
- Zaraz zobaczysz - zachichotał Ben.
Przekroczyliśmy próg wejścia. Chłopaki skierowali się w stronę wolnego boksu, ja zaraz za nimi. Rozejrzałam się po wnętrzu i stwierdziłam, że jest bardzo klimatyczne. Urządzone w stylu barowym, ze stołami z blatami z ciemnego drewna na metalowych czarnych nóżkach, wysokimi krzesłami w takich samych kolorach. Do tego ciepłe oświetlenie nisko zawieszonych lamp, niezbyt jaskrawe.
Zza lady bary wyłonił się starszy mężczyzna, który jak tylko nas zobaczył, wystrzelił w naszym kierunku.
- Siema młodzieży! - przywitał się i zbił piątki z chłopakami. - Oh jest i moja ulubienica! - Pochylił się nad Margo, a ta zaczęła energicznie machać ogonem. - Cześć psinko, cześć. O tak tak, wiem gdzie lubią pieski.
- To jest Coop - przedstawił mężczyznę Fane, ale tamten pochłonięty był tarmoszeniem Margo. Nie mogłabym się za to gniewać.
Zajęliśmy miejsca, chłopaki obok siebie, a ja naprzeciwko nich. Otworzyłam kartę i przebiegłam wzrokiem po pozycjach. Mimowolnie zwróciłam uwagę na ceny. To nie moja wina, że musiałam uwzględniać takie wydatki w budżecie, a raczej brać pod uwagę czy mogę sobie na nie pozwolić.
Nie potrzebowałam dużo czasu do namysłu. Wybrałam najprostszego klasycznego burgera bez żadnych udziwnień i wodę. Chłopaki chyba też już wiedzieli co chcą zamówić, po odłożyli karty na stół.
Po chwili ponownie przyszedł Coop. Niósł olbrzymią metalową miskę. Olbrzymia dla człowieka. Gdy kucnął i wsunął ją pod stół, a w środku zobaczyłam surowy kawał mięsa, zrozumiałam, że Margo wygrała właśnie los na loterii.
- Niunia dostała już swoją specjalność, więc mogę zebrać od was zamówienia - odparł radośnie posiwiały mężczyzna.
- Moje mięso nie będzie surowe, prawda Coop? - odezwał się Ben. Nie spodziewałam się takiego wygadania po tak ułożonym dziesięciolatku.
- Bardzo śmieszne, mały - szturchnął go w żartach właściciel restauracji. - To samo co zawsze dla was? - spytał braci Reynolds'ów, a ci skinęli głowami. Potem odwrócił się do mnie, złożyłam zamówienie i mężczyzna zostawił nas samych.
Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał dopiero po kilku minutach Ben.
- Idę do kącika dla dzieci - oświadczył , po czym wysunął się z kanapy w boksie.
- Przecież jesteś już duży i sam nie lubisz określenia ,,dziecko" - zdziwił się Fane.
- Wiem, ale nie zniosę tego napięcia między wami - wywrócił oczami. - Przegadajcie, czymkolwiek to jest - westchnął teatralnie, po czym poklepał brata po ramieniu i dodał: Już mi idzie lepiej z dziewczynami.
- A czy ty ostatnio nie dostałeś kosza od Lili? - zripostował młodszego brata.
- Tak, ale ja wiem, że jak dziewczyna zgrywa niedostępną to trzeba się starać jeszcze bardziej - oświadczył dyplomatycznym tonem i nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę kącika dziecięcego.
- Przysięgam, on jest adoptowany - spojrzał na mnie Reynolds i powiedział to z poważną miną, podczas gdy ja starałam się zamaskować dłonią moje rozbawienie.
- Lila Smith? Siostra Hugo? - zapytałam, gdy już się uspokoiłam.
- Chodzą do jednej klasy, lubią się - wytłumaczył mi. Brzmiało to logicznie. Zresztą widziałam ich razem podczas Jarmarku Zimowego jeszcze przed feriami.
YOU ARE READING
blade
RomanceZachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie trudno skupić uwagę wszystkich na dumie miasteczka, a sprzyja to tym mieszkańcom, którzy o tą uwagę...
14,5. Ultimatum i burgery
Start from the beginning