Rozdział VIII

4.8K 172 32
                                    

Eleanor

Zamurowało mnie. Oddech uwiązł mi w gardle, a serce na chwilę przestało bić. Nie mogłam ruszyć żadną częścią ciała - wtopiło się ono w fotel, nie mogąc się z niego wydostać. Czułam się tak, jakby pochłaniał mnie prawdziwy szatan - zjadał mnie, niczym lew, a ja jedynie mogłam obserwować, jak się nasyca moją osobą.

O cokolwiek chodziło Calebowi, na pewno nie był to byle jaki przekaz. Coś mi tu nie pasowało. Nie znałam go tak dobrze, jak znałam Masona czy tatę, ale odróżniałam dwie strony Caleba - jego dobry humor i ten zły. W tym momencie, szatyn pod maską aroganckiego dobermana, ukrywał swoje wkurwienie. Nie zdawał nawet sobie z tego sprawy, że kiedy bywał wyprowadzony z równowagi, robiły mu się szersze źrenice, a językiem nerwowo przejeżdżał po górnej partii zębów. Nasze usta znajdowały się milimetry od siebie, przez co jego oddech spoczywał na moich. Jego zapach wręcz wdzierał się do moich nozdrzy, przez co ledwo byłam w stanie oddychać.

Torrance w końcu wyprostował plecy i odszedł, zostawiając mnie w bladym świetle księżyca, wrośniętą w ten miękki fotel. Musiał wyjść na balkon, ponieważ usłyszałam za sobą otwarcie balkonowych drzwi i jego ciężkie kroki. Chwilę później, mój kark musnął powiew wiatru.

Oblizałam nerwowo suche wargi i rozluźniłam ciało, aby móc wydostać się z tej niewygodnej pozycji. Wyłączyłam telewizor i wzrokiem odnalazłam mężczyznę - stał oparty o przeszkloną balustradę. Nie wiedziałam co dokładnie robił, gdyż stał do mnie tyłem, jednak wnioskując po chmurze dymu, która unosiła się nad jego głową, zapewne palił papierosa.

Lato powoli odchodziło, a dni w Nowym Jorku - jak i wieczory - stawały się coraz zimniejsze. Dlatego przed postanowieniem na wyjście z sypialni, musiałam znaleźć szlafrok. Cholera wie, co się z nim stało, a do garderoby nawet nie było opcji pójść - nie chciałam przykuć na siebie uwagi Caleba. Z czystym poirytowaniem, powędrowałam na balkon, a uderzające we mnie zimno, otuliło moje ciało nieprzyjemnym chłodem, przez co na skórze od razu pojawiła się gęsia skórka. Kroki stawiałam dość ciche, przez co mąż nie mógł nawet ich usłyszeć. Przystanęłam dopiero obok niego, wędrując wzrokiem tam, gdzie on - czyli na wielki las, rosnący niedaleko Rezydencji Torrance'ów. Oparłam dłonie na balustradzie, nie wypowiadając żadnych słów. Milczenie przerwałam dopiero wtedy, gdy odnalazłam właściwe słowa.

- Powiedzieli ci o tym mężczyźnie, prawda? - mówiłam cicho, aby nie zakłócać tej spokojnej atmosfery.

Szatyn nie oderwał nawet wzroku od rozprzestrzeniającego się niedaleko lasu. Zaciągał się swoim papierosem, wypuszczając smugi dymu. Skupiłam na chwilę uwagę na jego dłoniach - mało kto miał tak zadbane i takie... ładne dłonie. Długie chude palce, na których spoczywały srebrne sygnety. Zadbane paznokcie i ta jasna, delikatna skóra... Na lewej dłoni był tatuaż - przedstawiał przerażającą czaszkę, owiniętą czerwoną, zakrwawioną różą. Był mroczny, jak jego życie. A jednocześnie taki piękny, że trudno było oderwać od niego oczu.

- Kocham cię, Caleb - wymamrotałam, czym w końcu zwróciłam na siebie uwagę mężczyzny.

- Co? - wytrzeszczył oczy i zmarszczył brwi.

Zaśmiałam się pod nosem, nie patrząc na niego.

- Żartowałam - odchrząknęłam i w końcu na niego spoglądnęłam - myślałam, że już nie kontaktujesz.

- Zamyśliłem się.

No i znów ta cholerna cisza! Czy ten człowiek nie może choć raz powiedzieć czegoś, co nie wymaga pytań?

- Powiesz mi? - spytałam, oczekując od niego chcianej odpowiedzi.

Caleb wyrzucił niedopałek do popielniczki, lustrując mnie wzrokiem tak pustym, jak spojrzenie jego ojca - pozbawione emocji i życia. Błękit jego oczu, stanowił piękny ocean w dzień, a nocne niebo - w nocy.

THE HETMAN - Mafia Life #1 || 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz