18.Topielec.

2.9K 102 145
                                    

Aurora's POV:

Czasami zdarzało mi się tonąć, chociaż moja głowa nie znajdowała się pod wodą. Było to dziwne uczucie, porównywalne do dryfowania w nicości. Kiedyś byłam wypełniona emocjami, potrafiłam czuć w każdym nerwie mojego ciała nawet najmniejsze poruszenie.

Przez pewien czas myślałam, że być może była to kwestia dorastania. Inaczej widziałam świat jako dziecko, ale nie chodziło o żadne chore doszukiwanie się ukrytego znaczenia. Bo po prostu go wtedy nie było. Chodziło o sposób w jaki wiatr poruszał liśćmi drzewa. O to jak słońce przebijało się przez chmury i o to jak powietrze wypełniało moje płuca, niosąc w sobie inny zapach każdego miesiąca. Byłam pewna, że to właśnie po tym rozpoznawałam jaki mamy miesiąc. Nie był mi potrzebny żaden kalendarz, ani przypomnienie w telefonie. Mroźne, delikatnie dymne powietrze, oznaczało styczeń, a zapach skoszonej trawy w okolicy dawał mi znak, że zaczął się lipiec. Wilgotna woń mokrych od deszczu liści i błota, oznaczała październik, a mój ukochany zapach kwitnących drzew owocowych, szczególnie jabłonek skandował pełnię wiosny. Maj.

Być może chodziło o stopniowe gaśnięcie? Ten najpiękniejszy moment depresji. Jej początek, który zostanie z każdym nosicielem już do samego końca. Każdy dzień stawał się coraz bardziej wyblakły. Wiatr kołyszący drzewami ucichł, słońce z czasem za bardzo zaczęło razić mnie w oczy, a ja czułam zazdrość, że nie mogłam z tym sobie poradzić tak jak chmury. One też po czasie powodowały niechęć, bo bałam się, że im więcej zobaczę tak pięknych zachodów, uznam, że życie jednak było coś warte. Mój węch przestał dobrze odczytywać miesiące, przez co każdy zlał się z sobą, tworząc tylko szarą, niekończącą się pętlę. Nie czułam zapachu trawy, ani mokrych liści. Kwitnące jabłonki przyprawiały o mdłości, bo zapowiadały ponowną pętlę rozczarowań. Nie czekałam już na wakacje, ani na Święta Bożego Narodzenia. Na urodziny, na dzień matki, ojca, czwartego lipca, walentynki, ferie zimowe. Nie czekałam na nic, bo z każdym dniem moja choroba postępowała. I dopiero, gdy już w niej całkowicie utonęłam, zrozumiałam. Ale było już za późno.

Nie byłam pewna, przez którą z tych dwóch rzeczy taka byłam, choć nieustannie próbowałam i próbuję się dowiedzieć. Jako dziecko miałam nadzieję, że po śmierci dostaniemy przywilej poznania odpowiedzi na jedno, nieustannie nurtujące nas za życia pytanie w ramach nagrody, że udało nam je się przeżyć bez świadomego skoczenia z mostu. W oryginalnej wersji było to pięć pytań, ale jako dziesięciolatka stwierdziłam, że pięć szczerych odpowiedzi od wszechświata to za dużo, a trzy nie byłyby tak romantyczne jak jedno. Tak czy inaczej, wiedziałam o co chce zapytać po śmierci.

Och, tak bardzo tonęłam...

Ale mimo to, nie czułam tak naprawdę niczego poza zimną obojętnością powoli moczącą mój umysł. Dusiłam się lodowatą wodą, tak naprawdę nie wiedząc gdzie miała swoje źródło. Płakałam wodorostami, które za wszelką cenę nie chciały spłynąć na policzki. Nie chciały mnie opuścić, nie chciały pozwolić się oczyścić. Moje oczy wyblakły, śmiech stał się plastikowy, a słowa przypominały parę wodną.

Tonęłam.

I nie czułam tak naprawdę niczego. Poza maleńką kropelką nadziei, że w końcu ponownie zacznę.

***

— River?— spytałam, ostrożnie podchodząc do bruneta szukającego czegoś nerwowo po całym mieszkaniu. — Coś się stało?

Chłopak wyraźnie zbladł, gdy tylko wspomniałam o jego rodzinie i domyślałam się, że nie oznaczało to niczego dobrego. Szczególnie dla talerza, który wypadł z jego dłoni i roztrzaskał się na kuchennej podłodze... River robił się z sekundy na sekundę coraz bardziej przezroczysty, czym mocno mnie zmartwił.

Fire in the Silence Where stories live. Discover now