- Nic o mnie nie wiesz, a tym bardziej o mojej matce.

- Mylisz się, wszyscy są tacy sami, wystarczy tylko odpowiednio silny bodziec i nieodpowiednia chwila, a wszystko się sypie.

- Gadasz jak nawiedzona, Brown. Uważaj, bo jeszcze na domiar złego przylepią ci łatkę świruski.

Wzruszyłam ramionami kompletnie niezainteresowana. Mogli mnie nazywać, jak chcieli, ale ostatecznie to u mnie będą szukać informacji i słono za to płacić. Handlowałam sekretami jak świeżymi bułeczkami, chodź niesamowicie rzadko mi się to zdarzało, lubiłam zamieszanie, ale zbyt wielkie prowadziło do nieprzewidzianych katastrof, do czego nie mogłam dopuścić, dlatego oszczędnie sprzedawałam informacje.

Strzeż się szkoło dla snobów, bo jeśli kiedyś naprawdę mi odbije, to wszystko co wiem wycieknie i powstanie coś, na co nikt nie jest gotowy. To będzie skandal większy od złamania etykiety przy Królowej Anglii.

- Trudno - twardo wpatrywałam się w oczy dziewczyny, dopóki ta się nie poddała.

Rebecca teatralnie przewróciła oczami, a potem próbowała uśmiechnąć tak wrednie jak zawsze, z ta różnicą, że tym raz coś nie za bardzo jej to wyszło.

- Miłej pracy, kochaniutka - zaświergotała i odeszła, a zaraz za nią bezmyślnie, nie zważając na otoczenie podążyła Aria. Stacy ociągała się chwilę mierząc mnie swoim dociekliwym wzrokiem szukając czegoś tylko sobie znanego. Nie wiem, czy to znalazła czy nie, ale wciąż milcząc odwróciła się i poszła za przyjaciółkami.

- Jakby nie mogła sobie, aby raz odmówić wrednych zaczepek - mamrotał pod nosem Alex zwracając moją uwagę na siebie.

- Taka już jej natura - odpowiedziała mu Kelly. - Żmija zawsze pozostanie żmiją. - Tak, ale... - byłam w połowie drogi by obrócić się do ich dwójki, kiedy znowu poczułam to mrowienie i nieprzyjemne uczucie śledzenia każdego, najmniejszego drgnięcia.

Nie, tylko nie to.

Wiedziałam co to oznacza jeszcze zanim dostrzegłam tą niezwykle przystojną twarz o ostrych rysach należącą do wyjątkowo niebezpiecznego chłopaka. Jego uroda była chłodna, ostra jak lód.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały, zamknęły więżąc nas wzajemnie. To było jak wieczność, podczas gdy tak naprawdę było sekundą. Luzie wokół byli rozmazaną plamą barw, korytarz był niewyraźny, a ja mogłam widzieć tylko jego stojącego na uboczu, gdzie trochę miej światłą docierało przez okna. Miał surowy, obojętny wyraz twarzy i dłonie włożone do kieszeni spodni mundurka. Wyglądał jakby nad czymś ciężko się zastanawiał.

- Ann, mówię do ciebie to samo już drugi raz - głos Kelly przedarł się przez bańkę, w której na chwilę zostałam zamknięta.

Jeszcze chwilę mu się przypatrywałam, aż w końcu pierwsza odwróciłam wzrok kierując go prosto na szare, burzowe tęczówki przyjaciółki.

- No, wreszcie jakaś reakcja - marudziła wyżywając się na gąbce, którą musiała wyjąć z wiadra z mydlinami.

- Czego ty tam tak wypatrywałaś, co? - Alex dołączył do mojego przesłuchania.

Chciałam odpowiedzieć, ale żadne słowa nie wyszły z moich ust, dlatego odwróciłam się, by pokazać im na KOGO patrzyłam wcześniej i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie było tłumu, który się wcześniej zgromadził, a razem z tłumem zniknął też nieznajomy. Byłam w takim szoku i niedowierzaniu, że potrafiłam tylko wydukać:

- Ja... Ja nie wiem... - nie dane było mi dokończyć, bo Berry znów zabrał głos.

- Zdążyło ci się to nie pierwszy raz. Prawdę mówiąc, takie sytuacje jak ta przed chwilą przytrafiają ci się notorycznie. Błądzisz gdzieś myślami wpatrzona w dal i całkowicie wyłączona na wszelkie bodźce z zewnątrz.

The Snake poisonWhere stories live. Discover now