11. Cukierek, albo Christian.

3.7K 189 48
                                    

Christian's POV:

Jedynym plusem października był jego ostatni dzień, w którym do każdych drzwi pukały małe dzieci, by dostać garść słodyczy w miniaturowej wersji. Przed każdym domem stały dynie z przerażającymi uśmiechami, a po drzewach rozwijała się sztuczna pajęczyna. W sklepach stały manekiny, które wydawały dziwne odgłosy. Po ulicach chodziły duchy, wampiry, szkielety, i inne potwory które w starszym wieku sprawiały, że licealistkom przyspieszało bicie serca, a licealistom na widok policjantek, lekarek, wampirzyc i podobnych, coraz bardziej podobało się to święto.

W Waszyngtonie tradycja była dość prosta - każdego roku odbywała się wielka impreza w budynku szkolnym. Za pozwoleniem dyrektora, lub bez. Wszyscy się przebierali, nie było głównego organizatora, każdy przynosił to, co akurat miał.

Natomiast w Seattle zasady są inne. Tutaj w tym samym czasie będzie kilka większych domówek, a jedną z nich zamierzali zorganizować gracze z drużyny koszykarskiej. Włącznie ze mną.
Tylko problem tkwił w wielkości naszego mieszkania, w którym zmieściłoby się zaledwie kilkanaście osób, nie mówiąc już o swobodnym tańczeniu.

Dlatego Ivan z kwaśną miną załatwił nam na tę noc dom bractwa, choć żadnemu z nas się to nie podobało. Zostaliśmy upewnieni, że parter będzie dla naszego użytku. Nie było moim marzeniem to, by robić imprezę w miejscu gdzie nienawidziłem chodzić, bo kojarzyło mi się tylko z nieznośnymi libacjami bractwa.

– Będzie dobrze. – powiedziałem nieprzekonanemu Ivanowi, który właśnie załatwił formalności. Oparł się na wyspie kuchennej, lekko unosząc brwi. – Nasza impreza będzie lepsza. To my ją organizujemy, a nie te cioty. Napiszę June, żeby rozpuściła po uniwersytecie zaproszenia.

– I jak dopilnujesz tego, by nie skończyło się jak zawsze? – uniósł wyżej brew.

– Wszyscy znają nasze zasady, Ivan. To nie pierwszy raz, gdy coś organizujemy. Poza tym nie zabronisz ludziom się upijać, i robić głupstw.

– Dlatego nie wpuszczamy pierwszaków, prawda? – naciskał, powtarzając swoją sugestię jaka padła dzisiejszego ranka.

– Nie wiem jak ty to załatwisz, ale rób co chcesz. – opadłem na sofę, od razu czując na kolanach ciężar mruczącego kota. Miałem wątpliwości, bo mimo że Valentina była z naszego rocznika, to chodziła dopiero na pierwszy rok. Nie wiem, czy Ivan o tym zapomniał, ale jego ukochana April też była stosunkowo pierwszakiem.

A nie chciałem, by królową imprez ominęła taka, którą osobiście mam zamiar zorganizować.

– Poza tym, przypomnij sobie imprezy z liceum. Były o wiele gorsze, prawda? Szczególnie wtedy, gdy to ty je organizowałeś. – zapytałem, głaszcząc Garfielda.

– Raz mi się wydarzył incydent z rowerem, i oczywiście musisz o nim wspomnieć.

– No właśnie. – dodałem. – Więc wyjmij kij z dupy, i pozwól ludziom się zabawić.

– Wow, a ty chyba swój w końcu wyjąłeś. Co się stało z Christianem, który pluje na imprezy bractwa, a teraz chce zorganizować podobną?

– Po pierwsze, nie będzie podobna. Będzie lepsza. Po drugie, jest Halloween. Jeden dzień w roku zmieniam się z gbura w ekstrawertyka. Doceń to. – uśmiechnąłem się sztucznie, obserwując jak przyjaciel otwiera i zamyka lodówkę, finalnie nic z niej nie wyjmując.

– Ciekawe, ile to potrwa. Godzinę? Dwie? Potem znów się zamienisz w chuja, który najchętniej zabiłby wszystkich wzrokiem. O, już wiem za to przebierzesz się na Halloween. – dodał nagle.

– Jeśli powiesz, że za trup...

– Za trupa! Oboje jesteście tak samo sztywni. – zaśmiał się gorzko, idąc w stronę swojego pokoju. – Idź do sklepu po dynie. – rozkazał, wracając się po karmę dla tego szczura, którego wziął z ulicy.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now