8. Kawałek prawdziwego domu.

3.6K 198 59
                                    

Christian's POV:

Sam zrzygał mi się na tylne siedzenia. Jakimś cudem Penny zdołała uniknąć postrzału, ale moje dywaniki niestety nie miały tyle szczęścia. Zjechałem z drogi prowadzącej do rodzinnego domu June, po czym wyrzuciłem z samochodu Sama, najchętniej go tu zostawiając. Nie musieliśmy mu powtarzać dwa razy, bo z pierwszą sekundą gdy jego nogi dotknęły trawy zwrócił resztę tego, co leżało mu na żołądku.

Penny wyciągnęła ubrudzone, gumowe dywaniki kilkukrotnie wyrażając swoje obrzydzenie odruchem wymiotnym. Resztą wody z dwulitrowej butelki w moim bagażniku umyłem je, kładąc je na trawie by wyschły.

– Jeszcze raz schlejesz się tak, że będę musiała po tobie sprzątać, to obiecuję że zaszyję ci mordę byś już nigdy nic nie wypił. – zagroziła Penny odwrócona do Sama plecami, by nie pójść w jego ślady.

Zmaltretowany przez swoje wnętrzności chłopaczyna ledwo uniósł kciuk do góry. Chyba każdy miał pewność, że przez długi czas nie wypije nawet piwa. Zgięty, wpół żywy nie miał chyba ochoty dobić się kolejną dawką alkoholu. Nawet jeśli miały ją sponsorować pierwszaki.

Do docelowego miejsca zostało nam dwadzieścia minut drogi, jeśli korki na trasie będą znośne. Rodzinny dom zaginionej June mieścił się na przedmieściach Seattle, i był ostatnią deską ratunku w naszym poszukiwaniu. Jeśli jej tam nie będzie, tak jak i nie było jej w bibliotece, będziemy musieli zgłosić to na miejski komisariat, gdzie w sumie nas kojarzą.

– Zostawcie mnie tutaj. – wybłagał Sam, po czym położył się na trawie.

Martwiłem się o perspektywę, jaką mają kierowcy przejeżdżający obok. Trójka zmartwionych ludzi stojąca nad leżącym mężczyzną.

– Nie denerwuj mnie. – burknął Hudson. Od samego początku drogi był nie w sosie, ponieważ pociągnąłem go do swojego samochodu. Profilaktycznie, by nie jechał z Valentiną. Jeszcze jakiś głupi pomysł mógł mu przyjść do głowy. – W bagażniku jest jakaś miska.

– Christian, czemu wozisz miski?

Wzruszyłem ramionami, szczerze zdziwiony.

– Do tej pory tego nie wiedziałem. Jesteś pewny, że mam tam miskę?

Hudson westchnął obrażony, by otworzyć bagażnik Porsche, i wyciągnąć z niego czerwoną miskę. Zmarszczyłem brwi, widząc jak rzuca ją w stronę Sama, ale chybia i trafia w jego głowę.

Zignorowałem bolesny jęk leżącego, zastanawiając się jakim cudem miałem miskę w bagażniku.

– Dobra, po prostu wsiadajcie. W takim tempie dziś tam w ogóle nie dojedziemy. – wymruczałem, kierując się do drzwi kierowcy.

Hudson trzasnął drzwiami. Uniosłem oczy do góry, stosując cholerną metodę spokojnego oddychania, by nie trzasnąć mu tak samo w szczękę. Penny wepchnęła się na miejsce pasażera z przodu, by nie mieć ponownie perypetii z wymiocinami Sama. Zaś on na czworaka wlazł do środka, nawet nie męcząc się by zapiąć pas. Choć kilka minut temu, jak jeszcze wszystko wydawało się okej z jego żołądkiem, panikował co się stało z jego narzeczoną, drąc się na cały samochód. Chyba wolałem, gdy był pół martwy.

Gdy chciałem ponownie wjechać na jezdnię, pewien Jeep przyspieszył tuż przy nas, nie dając mi szansy na bezpieczny wjazd. Kierowca owego samochodu wychylił głowę zza szyby, pokazując środkowy palec i wystawiając język. Uniosłem prawą brew, jakby w ogóle miał prawo to zobaczyć. W tamtym roku postanowiłem przyciemnić szyby, więc ten debil nie mógł nacieszyć się moją zdziwioną miną.

Silnik mojego Porsche warknął, gdy z zawrotną prędkością włączyłem się do ruchu drogowego.

Czy to, co chciałem zrobić było dziecinne? Chyba tak.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now