Rozdział 1

401 27 11
                                    


Jestem wykończony!

Przyjaciele oraz współpracownicy próbują wyciągnąć mnie na wieczornego drinka. Spoglądam na zegarek. Kilka minut po dwudziestej drugiej. Wypad do klubu bezpowrotnie przekreśli moje szanse na odpoczynek. Nie mówiąc już
o upiornym kacu, który będzie mi towarzyszyć od samego rana...

Nie, zakrapiany wieczór nie wchodzi w grę.

Z żalem obserwuję, jak roześmiana ekipa wsiada do taksówek.

- Dobry wieczór. – Szofer usłużnie otwiera drzwi limuzyny.

- Dobry wieczór – odpowiadam bez humoru, jednocześnie poluzowując krawat.

- Mam jechać za nimi? – Mężczyzna rzuca pytające spojrzenie w moją stronę. Pewnie spodziewa się, że przytaknę.

- Nie. Zawieź mnie do domu.

Rozdrażniony ton mojego głosu świadczy o tym, że nie jestem w nastroju na jakiekolwiek rozrywki. Rozmawiać także nie mam ochoty.

Opieram głowę o zagłówek i wpatruję się w światła nocy.

„Tato..."

Wstrzymuję oddech. Paraliżujący ból przez chwilę więzi moje serce.

To minie. Za chwilę minie. Nie daj się w to wciągnąć, słyszysz?! – rozkazuję swoim nieposłusznym myślom. – Jesteś przemęczony. Położysz się dziś wcześniej, wypoczniesz. Wszystko będzie dobrze.

***

Wyciągam z kieszeni ciemnobordowego szlafroka pudełko papierosów oraz zapalniczkę. Przesiadywanie na balkonie późnym wieczorem to mój codzienny rytuał. Papieros wypalony tuż przed snem pozwala poukładać różne sprawy
i na spokojnie zastanowić się nad jutrzejszymi obowiązkami.

Ojciec od dawna suszy mi głowę, abym bardziej zaangażował się w „rodzinny biznes". Staruszek coraz częściej przebąkuje o emeryturze. Razem z mamą,
w sekrecie, szykują się do odbycia podróży dookoła świata. Zanim zaczną pakować walizki, muszą pokonać ostatnią przeszkodę – mianowicie przekonać mnie, abym przejął firmę.

Sztywne reguły, dotrzymywanie terminów, wieczne użeranie się
z niezadowolonymi klientami... Nie chcę okazać się niewdzięcznym dupkiem, jednak rozsądek podpowiada, że nie podołam temu zadaniu. To za duża odpowiedzialność. Od moich decyzji zależałby los tysięcy pracowników. Nie, to nie dla mnie. Mam niecałe dwadzieścia sześć lat. Fotel prezesa w tak młodym wieku to najkrótsza droga, by dorobić się wrzodów żołądka z powodu zbyt stresującej pracy.

Odkąd pamiętam miałem swój plan na życie. Jeszcze w czasie studiów założyłem niewielką firmę informatyczną, która zajmuje się prowadzeniem średniej wielkości kampanii marketingowych. To dość dochodowe, spokojne zajęcie, dające sporą satysfakcję. A może to wyłącznie zasługa doświadczenia, które zdobyłem? W porównaniu z konkurentami, nie czułem presji. Pracowałem, bo lubiłem. Pieniędzy mi nie brakowało. Od rodziców dostałem sporą posiadłość na obrzeżach miasta, otoczoną rozległym ogrodem. Jeśli połączymy to z pokaźną kwotą, którą odziedziczyłem po dziadku, śmiało można stwierdzić, że żyło mi się naprawdę dobrze. Przez krótką chwilę czułem wiatr
w żaglach – młody, bogaty, przystojny. Świat zdawał się leżeć u moich stóp, a ja to wszystko zaprzepaściłem.

„Tato..."

Zaciągam się dymem, wspominając szczęście i beztroskę, które lada moment zostaną mi brutalnie odebrane. Mój bezpieczny świat wypatroszony
i wywrócony do góry nogami. Wierzyć mi się nie chce, że wszystko się zmieni!

WpadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz