ROZDZIAŁ SIÓDMY cz. 1

En başından başla
                                    

     Zamknął oczy i z rozrzewnieniem przypomniał sobie dostatnie życie w Casa de Palma, wędrówkę przez płaskowyże Meksyku, która – choć nie wolna od trudów – stanowiła przecież całkiem przyjemne przeżycie. W każdym razie dużo przyjemniejsze od obecnego położenia. Przypomniał sobie Taquanejo i gorące ciało Garriny w zaroślach nad Conchos...

     Nie wiedział, kiedy zasnął znowu, wśród słodkich marzeń o hebanowowłosej, śniadej Garri. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, nim się obudził. Rozejrzał się dokoła trochę nieprzytomnym, błędnym wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili przypomniał sobie, gdzie jest. Znów zrobiło mu się niedobrze, a żołądek ścisnął bolesny skurcz. Nie miał pojęcia, czy nadeszła noc. Całkiem stracił poczucie czasu. Zdecydował jednak nie zwlekać dłużej, zwłaszcza że głód odniósł całkowite i definitywne zwycięstwo. Podniósł się z trudem, ale musiał przytrzymać się ściany i stugalonowych beczek ze słodką wodą. Kiedy stanął na nogach, podłoga zakołysała się pod nim, tak jakby statkiem targnęła jakaś ogromna fala. Ale morze tego dnia pozostawało wyjątkowo spokojne, a powierzchnia niezmarszczona przez najlżejszy nawet powiew wiatru. Tyle że Jack nie mógł o tym wiedzieć. Nawet nie zdążył o niczym pomyśleć. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i runął na podłogę składu żywności.

     Trzeciego dnia rejsu znalazł go nieprzytomnego kucharz pokładowy. Wbrew powszechnemu wyobrażeniu o ludziach jego zawodu, nie był małym, przysadzistym człowieczkiem, o pulchnych dłoniach i pełnych policzkach. Kucharz z Silver Daggera – wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna po pięćdziesiątce – miał czarne wąsy i przyprószoną przez siwiznę, ale ciągle jeszcze gęstą, czarną czuprynę. Nazywał się Miquel Cabrera.

     Kucharz zaniósł chłopaka do kajuty, położył na koi i zaczął cucić, klepiąc po obu policzkach, obficie i bynajmniej nie delikatnie. Na koniec zwilżył mu twarz zimną wodą. Jack otworzył oczy, ale nie od razu zrozumiał, co się dzieje. Przez chwilę patrzył na Miquela wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu, wreszcie skrzywił się i jęknął, bo bolesny skurcz znowu ścisnął wnętrzności.

     – Żyjesz, młody? – spytał kucharz. – Rozumiesz po hiszpańsku?

     Jack z trudem przełknął ślinę i skinął głową.

     – Nie ruszaj się stąd – zarządził Miquel. – Ja zaraz wrócę.

     „Dobre sobie – pomyślał Jack, a w głowie huczało i szumiało. – Dobre sobie. A niby dokąd miałbym uciekać na pełnym morzu?"

     Leżał bez ruchu, raz po raz postękiwał tylko boleśnie, kiedy skurcz żołądka rozrywał wnętrzności. Tępo wpatrywał się w sufit, na którym przyczepiono duży rysunek przedstawiający nagą dziewczynę z długimi włosami klęczącą w ponętnej pozie. Kucharz wrócił po kilku minutach. Przyniósł tacę pełną jedzenia i szklankę wody. Na ten widok Jack nie powstrzymał napływającej do ust śliny, ale był zbyt słaby, żeby podnieść się o własnych siłach. Miquel pomógł mu usiąść, podał szklankę wody, a potem miskę z jedzeniem.

     – Spokojnie, młody! – upomniał. – Jedz powoli. Rozumiesz? Bardzo powoli, bo inaczej się pochorujesz. Powiedziałem: powoli! Nikt ci tego nie odbierze. Muszę teraz iść do kuchni. Zjedz spokojnie i zostań tutaj, dopóki nie wrócę. Pamiętaj, nie wychodź stąd pod żadnym pozorem!

     Starał się nie spieszyć podczas jedzenia. Walczył ze słabością i bólem drążącym wnętrzności. Dopił resztkę wody i odłożył tacę. Potem wyciągnął się na niezbyt miękkiej koi. Zamknął oczy i próbował się rozluźnić. Oddychał głęboko i spokojnie. Ból wnętrzności ustępował, a Jack zastanawiał się, co z nim zrobią. Myśli miał ponure i mało optymistyczne.

Ziemia nadzieiHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin