ROZDZIAŁ CZWARTY cz. 5

59 14 179
                                    

           Juliet Ashley i jej brat siedzieli w jadalni przy małym stoliku, na którym stał dzbanek herbaty i talerz z ciastem. Z uśmiechem obserwowali rozbieganą i radosną gromadę chłopców.

     – Gilby – odezwała się w końcu – może powinniśmy...

     – Nie przyjdzie. Jeśli sam z własnej woli nie zjawił się tutaj, to żadne namowy nie skłonią go do tego.

     – A może czeka, aż ktoś pójdzie i go zaprosi? Charlie! – zawołała, a głos z trudem przedarł się przez panującą wrzawę. – Charlie! Podejdź no tu do nas!

     Charlie podbiegł, uśmiechnięty. Z dumą i radością dzierżył w dłoni prezent – drewniany automobil z ruchomymi kółkami.

     – Idź do Raya – powiedział pastor. – Poproś go, żeby przyszedł.

     Twarz Charliego spochmurniała.

     – Mogę iść – odezwał się. – Ale nie przyjdzie.

     – Mimo wszystko idź po niego – powiedziała siostra pastora.

     Usłyszał chrzęst śniegu połączony z charakterystycznym dla mroźnej pogody skrzypieniem, a zaraz potem rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie i do składziku wśliznął się Charlie.

     – Czego chcesz, mieszańcu? – burknął Ray, ale nawet nie odwrócił się w jego stronę. Nie chciał widzieć nikogo i z nikim rozmawiać. Nawet z Charliem, którego towarzystwo zwykle sprawiało przyjemność.

     – Chcą, żebyś przyszedł – powiedział Charlie. – Jest zabawa i pyszne rzeczy do jedzenia.

     – Zostaw mnie w spokoju – odparł Ray.

     – Może jednak pójdziesz? Nie dostałeś jeszcze swojego prezentu. Zobacz, ja mam taki fajny, drewniany...

     – Powiedziałem, żebyś dał mi spokój – przerwał Ray, nie stracił jednak panowania nad głosem. – Idź sobie, mieszańcu, idź!

     – Dobrze, jak tam chcesz – powiedział Charlie, ale nie był zły na Raya. Rozumiał, dlatego bez słowa opuścił składzik i wrócił do pastora i jego siostry.

     – Nie przyjdzie – zakomunikował. – Jest zmęczony i... – dodał ciszej i odwrócił wzrok.

     – Rozumiem – odparł pastor. – Dziękuję ci, Charlie. Wracaj do reszty. Mówiłem ci – dodał i znacząco spojrzał na siostrę.

     – Ten mały trzyma jego stronę. Broni go – stwierdziła Juliet.

     – Tak. Tylko z nim jednym Ray rozmawia i spędza czas. Chyba go lubi. Nawet na pewno. W każdym razie nauczył małego łowić i patroszyć ryby. A to wielce praktyczne umiejętności.

     – O! – Rozpromieniła się Juliet. – Widzę, że wzajemna edukacja kwitnie. Charlie nauczył go czytać i pisać, a w zamian za to Ray uczy go, jak przetrwać w tym okrutnym, złym świecie.

     – Na to wygląda. Myślę, że mają na siebie dobry wpływ.

     – Z pewnością! Mimo to pójdę i osobiście porozmawiam.

     – To na nic, Jully. Ray nie zechce przyjść. Może nawet nie zechce cię wysłuchać.

     – Och, Gilby! Zawsze ten sam, przekonany o swej nieomylności. – Juliet podniosła się z miejsca. – A ja mimo wszystko spróbuję. Na wszelki wypadek wezmę ze sobą prezent dla niego, gdyby okazało się, że masz rację.

     Juliet Ashley wzięła nóż myśliwski, uśmiechnęła się do pastora figlarnie i wyszła z jadalni w mroczny chłód grudniowego wieczoru.

Ziemia nadzieiWhere stories live. Discover now