Rozdział 7 - Strych

168 18 7
                                    

Moment, kiedy z tatą zaczęło się źle dziać pamiętałem jak przez mgłę. Następnego dnia nawet nie potrafiłem się ucieszyć, że operacja się udała. Byłem tak strasznie zmęczony, że usnąłem. W końcu mogłem choć na chwilę odpocząć. Nie musiałem też iść do szpitala. Nikt by mnie nie wpuścił na razie do niego, a i tak był nieprzytomny. Musiałem zadbać o siebie i o lokal, aby tata miał do czego wrócić jak już dojdzie do siebie. Do ponownego otwarcia zostało już mało dni. Założyłem nawet media społecznościowe, w których odliczałem moment naszego powrotu. Stąd też dzisiaj postanowiłem podładować baterie, aby przygotowania deserów odbywały się przy moim największym skupieniu oraz zaangażowaniu.

Siedziałem, więc przy kuchennym stole pijąc kawę i jedząc kanapki z lekko już czerstwym pieczywem. Nie lubiłem, kiedy jedzenie się marnowało. Zawsze kupowałem tyle ile potrzebowałem i zjadałem wszystko, póki nie pokazywało to wyraźnych śladów braku zdatności do spożycia. Tego też nauczyłem się w domu. Pomimo prowadzenia własnej działalności, nie pływaliśmy w basenie wypełnionym kasą. Często wychodziło tak, że kończyliśmy na zero. 

Życie marzeniami było jednak satysfakcjonujące. To jest lekcja, za którą zawsze byłem wdzięczny. Podążać drogą, którą samemu się wybrało nigdy nie było i nie będzie łatwe. Dawało to jednak mocnego kopa. Sprawiało, że człowiek nie obwiniał się codziennie o własne decyzje. Robił to co kochał i uwielbiał samego siebie. Najgorsze co można było zrobić to poddać się na rzecz innych, a tak naprawdę ludzie przemijali. Mało zostawało na stałe. Szacunek do siebie jednak nie był taki i należało go stawiać ponad wszystko.

- Kogo niesie - mruknąłem słysząc dzwonek. 

Niechętnie wstałem i skierowałem się do korytarza. Otworzyłem drzwi, a w moich ramionach wylądowała drobna dziewczyna, na której widok stanąłem jak wryty. Nie trwało to jednak wieki, ponieważ tak długo się nie widzieliśmy, że przyciągnąłem ją jeszcze bliżej i pocałowałem czubek jej głowy. Oderwała się ode mnie, żeby przywitać ślicznym uśmiechem może nie perlistych, prostych zębów, ale tak uroczych, że dodawały jej tylko uroku. 

Ania była niezwykle dziewczęca, ale to była tylko otoczka. W sercu oraz głowie była znacznie dojrzalsza ode mnie. Wiedziała czego chciała i dążyła do tego. Chyba dlatego ją pokochałem. Kierowała się właśnie tymi wartościami, które chwaliłem. Szła pod prąd i nie poddawała się. Moja słodka złośnica z ogromnym sercem i jeszcze większymi ambicjami. Pełna sprzeczności chyba jak każda kobieta. Trudna do zrozumienia, zniesienia, ale i tak nie wyobrażałem sobie nikogo innego przy mnie.

- Tęskniłeś?

- Jeszcze pytasz. Co ty tu robisz? Miałaś się skupić na pisaniu pracy.

- Kiedy mój chłopak ma tak ciężko to oczywiste, że przyjadę go wspierać. A teraz może zaprosisz mnie do środka?

- No jasne - otworzyłem drzwi szerzej i przepuściłem ją - Zieloną herbatę?

- Oczywiście i jakieś jedzonko, bo jestem głodna jak wilk.

- Zawsze jesteś głodna.

- To też racja - roześmiała się i weszła do kuchni - Twój tata się obudził?

- Dalej nie - powiedziałem wyciągając z szafki kubek. Położyłem go na blacie i podszedłem do czajnika, aby nalać do niego wodę - Lekarze mówią, że jego stan jest ciężki, ale stabilny...Wyjdzie z tego.

- To jest oczywiste. Ja nie widzę innej opcji - powiedziała podbierając kanapkę z mojego talerzyka. Trochę się skrzywiła, ale kontynuowana bez słowa jedzenie - Twój tata jest silny.

- Spotkałaś go parę razy.

- Ale wychował cię na wspaniałego mężczyznę.

- Przestań - zmieszałem się.

Kawiarnia (bxb)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora