Rozdział 2 - Spotkanie

287 23 4
                                    

- Wyglądasz znacznie lepiej - powiedziałem wchodząc do pomieszczenia.

Była to typowa sala szpitalna. Cztery łóżka, w tym trzy zajęte. Ściany o niezbyt ładnym kolorze odstraszały pustką. W tle chodził telewizor na monety, który wskazywał, że pozostało jeszcze dwie godziny do jego wyłączenia się. Jakiś starszy pan siedział smętnie patrząc w przestrzeń, a pielęgniarka ustawiała przy nim kroplówkę. Przy moim tacie, również jedna stała. Z przymocowanego na niej worka powoli skapywała jakaś substancja. Nigdy się zbytnio nie interesowałem tym co było podawane. Wierzyłem w lekarzy. To oni dzięki swojej ciężkiej pracy podtrzymywali tatę w miarę dobrym zdrowiu. To on nie dbał o ich zalecenia. Pomimo stanu zdrowia forsował się do nieprzytomności.

- Cześć - przywitał się ze spokojnym uśmiechem osadzonym na dalej przystojnej twarzy.

Byliśmy do siebie niesamowicie podobni. Upływający czas nie zmieniał tego. Oboje mieliśmy brązowe, lekko skręcone włosy. Tego samego koloru oczy okraszone były gęstymi, czarnymi rzęsami. Na policzku posiadaliśmy charakterystyczny pieprzyk w kształcie łapki. Dla mnie to był irytujący dodatek, który skupiał na sobie uwagę. Tata robił z tego swój największy atut. Zawsze miał w sobie coś magnetycznego, co przyciągało ludzi. Możliwe, że było to ciepło z jakim zwracał się do każdego. Nigdy nie widziałem w nim zawiści, aby o kimś źle się wyrażał, czy też wyśmiewał. Był człowiekiem urodzonym w nie tej epoce. Trochę miałem po nim charakteru, ale nie potrafiłbym wybaczać ludziom złamania danego słowa, czy też porzucenia. Nie byłem święty i nie chciałem się na takiego kreować. Mój ojciec był, bo po prostu wiele w życiu przeżył i jak sam często powtarzał, wiedział jak to było być na dnie i nie chciał nikogo na nie pociągnąć.

- Znowu jakieś leki? - wskazałem na kroplówkę.

- Niestety - zaśmiał się - Taki wiek.

- Przesadzasz - powiedziałem siadając na niewielkim krzesełku. Na całą salę było wyłącznie jedno, więc miałem wiele szczęścia, że nie było innych odwiedzających. Wybrałem dobrą godzinę. Większość ludzi była w pracy, bądź szkole, a ja moją przerwę lunchową postanowiłem wykorzystać na odwiedziny.

- Zacząłem siwieć - wskazał na swoją głowę, gdzie rzeczywiście pojawiło się parę siwych włosów, ale nie na tyle, aby dramatyzować.

- W twoim wieku już by wartało. Jesteś grubo po pięćdziesiątce. 

- Jak w kawiarni?

- Leci pomału - wzruszyłem ramionami nie chcąc zbytnio zagłębiać się w temat. Stres był zbędny. - Ostatnio postanowiłem zrobić bułki z jabłkami. Przyjęły się całkiem nieźle. Dzieciaki idące do szkoły czasami zaglądają.

- Pamiętam jak również dawałem ci takie - powiedział spoglądając na swoją dłoń, do której przyczepiony był wenflon. Była to specjalna rurka wprowadzona do żyły, aby nie było konieczności codziennego nakłuwania pacjenta. Przyśpieszała również proces podawania lekarstwa. Było to bardzo cenne, bo na cały oddział były wyłącznie dwie pielęgniarki i dwie salowe. Pierwszego dnia przyniosłem dla nich ciastka, aby choć tak wyrazić wdzięczność za opiekę nad tatą.

- Co jak co, ale niedobór cukru mi nigdy nie groził - zaśmiałem się - Naprawdę byłem chyba jedynym dzieckiem, które cieszyło się na wieść o warzywach na obiad.

- Przesadzasz, czasami gotowałem coś niesłodkiego.

- No tak, tak - odparłem niby poważnie, ale obaj wiedzieliśmy, że krył się za tym sarkazm - Co lekarz powiedział na obchodzie?

- A takie głupoty jak zawsze.

- To przejdę się do niego wypytać o te głupoty.

- Nie trzeba.

Kawiarnia (bxb)Where stories live. Discover now