1

269 16 40
                                    

To wszystko to chyba jakiś chory sen. — To właśnie była pierwsza myśl, która przeszła przez głowę Jacka. Wpatrywał się pustym wzrokiem w logo pizzeri, w której dostał pracę. No, jeszcze nie dostał, ale najprawdopodobniej dostanie. Jego ręka nerwowo zaciskała się w pięść, a następnie rozluźniała. I tak w kółko. Zmrużył oczy. Była jeszcze opcja wrócenia do domu i zapomnieniu o tej przerażającej, dziecięcej restauracji, ale, no tak, ta praca dość mocno mu się przyda. Kasę ma na wyczerpaniu, przez co ledwo wiąże koniec z końcem.
Mężczyzna przygryzł wargę. Tak i tak mogło być gorzej, prawda? Niech przestanie tak się użalać nad tym wszystkim i w końcu wejdzie do tego przeklętego miejsca. Co mu szkodzi? Chociaż, kurwa, Jack nawet nie wiedział, co konkretnego go tam czeka. Jeśli każą mu serwować pizze do stolików, to w sumie pójdzie z górki. Gorzej jak będzie musiał sprzątać wymiociny bachorów i kłócić się z ich kochanymi mamusiami, że nie jest to jego wina. Tsk, nie ma bata, że będzie coś takiego robił.

Westchnął, przymykając oczy i poprawiając swoje rude włosy. Trzeba zapracować na jedzenie, zwłaszcza, że ze wcześniejszej pracy wyrzucili go na zbity pysk. Ale, hm, mniejsza o to. Zawsze jeszcze jest opcja dziwki, co nie? Dobra, dobra, to zostanie jednak jako plan C. Nie jest jeszcze na tyle zdesperowany, ale jakaś opcja to jest.

Pomarańczowy w końcu zaczął iść w stronę drzwi. Wszedł do środka i niemal od razu przywitał go odór małych gnomów, potu, pizzy, a nawet chyba jakiegoś zdechłego szczura. Skrzywił się, rozglądając na boki, w międzyczasie idąc do przodu. Oczywiście przez swoje nie patrzenie przed siebie, tylko na jakiegoś niezbyt przyjaźnie wyglądającego animatrona, dość mocno przywalił w plecy eleganckiego mężczyzny.

— Ow! Najmocniej przepraszam! — zawołał Jack odruchowo, cofając się i unosząc wzrok na głowę nieznajomego. Tylko, że nie była to zwykła głowa, a walony telefon. Tak, telefon. Gość wyglądał jak jakiś prawnik z telefonem na mordzie, co wyglądało dość dziwnie. Nie żeby tam Jacuś oceniał... Co jak co, przecież sam wyglądał jak jakiś pomarańczowy zombie.

— Hm? Ah! Nic nie szkodzi, naprawdę. — machnął ręką wysoki mężczyzna. Gdyby miał oczy, pewnie przebiegłby wzrokiem po Jack'u oceniająco, a Pomarańcza doskonale o tym wiedział. Uśmiechnął się nerwowo, gdyż Telefonik nie odzywał się przez dość dłużące się jak nigdy pięć sekund. — Uhh... Czy ty przypadkiem nie jesteś naszym nowym pracownikiem?

— Ja... — milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Niby tak, ale... — Tak, nazywam się Jack — powiedział w końcu i niemal od razu pożałował, gdyż czuł, że mężczyzna z Telefonem na głowie jakby unosił brew.

— Scott Cawthon. — odparł po chwili mężczyzna, podając w stronę Jacka rękę. — Menager Freddy Fazbender's. — dodał. I w tym oto momencie Pomarańcza stracił jakąkolwiek pewność siebie. No, no, super pierwsze wrażenie, Kennedy.

Jack drżącą ręką uścisnął dłoń Scott'a, wymuszając przy tym na swoich ustach uśmiech. Spokojnie, Kennedy. Mogło być sto razy gorzej, ty jedynie przywaliłeś w plecy swojego szefa. Jutro o tym zapomni, prawda?

— Bardzo miło mi Pana poznać. — no i już kłamstwo wypadło z jego ust. Nieładnie, Jacuś.

— Mhm, cóż, przejdźmy do sedna. Jak widzisz, aktualnie znajdujemy się w strefie nagród. Uhh... Wiesz, jak sama nazwa wskazuje, są tu nagrody. Można kupować tu cokolwiek za tokeny, które dostajesz za swoją pracę. — powiedział. Jakie znowu tokeny? Jack już otworzył usta, ale mężczyzna nie miał zamiaru dać mu prawa głosu. — Później się rozejrzysz, nie mam zbytnio czasu by robić za przewodnika. — mruknął. — Chodźmy do mojego biura podpisać potrzebne dokumenty, a wtedy będziesz mógł już pracować! — rzucił Telefonik, zaczynając iść w najprawdopodobniej stronę biura.

Tylko my dwoje || Davesport, DSAFWhere stories live. Discover now