Obudziłem się w moim własnym pokoju, przykryty jakimś kocykiem.
Na stoliku nocnym znajdowała się zaparzona herbata, chyba jakieś ziółka.Sięgnąłem po nie rękę, bo naprawdę mnie wysuszyło.
Nagle poczułem ból w dolnej partii kręgosłupa i z sapnięciem opadłem z powrotem na poduszki.
- Nie nadwyrężaj się- ostrzegł mnie Tony, podając mi prosto do ręki kubek.
Był przy mnie. Ten cały czas, kiedy spałem.- Tony...- telefon mojego bliźniaka rozdzwonił się. Odebrał znudzonym głosem. Ożywił się nagle i rozłączył.
- Ojciec chce z tobą pogadać- uśmiechnąłem się słabo. Dawno go nie widzieliśmy. Zdążyłem już za nim trochę zatęsknić.
Pewnie jak każdy z naszej rodziny.Tony wyszedł na chwile, wracając z telefonem Vince'a w ręku.
- Będę w swoim pokoju, jakby co- pożegnałem go uśmiechem, przykładając telefon do ucha.- Tata?
- Cześć, Shany- nikt od dawna mnie tak nie nazywał. Podobno, mama często tak na mnie mówiła. Ale tego akurat nie pamietam.- Chciałeś ze mną rozmawiać...- zaciąłem się, czekając na jego dalsze wyjaśnienia.
- Vince poinformował mnie, co dokładnie się stało.- zmarszczyłem brwi. A więc po to zadzwonił.- Już jest okej, naprawdę- uspokoiłem go, bo po jego głosie, czułem że jest mną zmartwiony.
- To nie jest byle co. Chęć odebrania sobie życia, wiesz o tym. Jesteś już dużym chłopcem.
Jest... jest mi strasznie przykro, nawet nie wiesz jak, że nie mogę spędzać czasu z tobą, twoimi braćmi i oczywiście siostrą.- Królewną- zaśmiałem się, oczywiście nie sarkastycznie.
- Chce żebyś wiedział, że pomimo odległości jaka nas dzieli i tego, że nie możemy utrzymywać zbytnio kontaktu- jestem dla ciebie. Dla was wszystkich. Zawsze was wysłucham, możecie mi powiedzieć nawet najdrobniejszą pierdołę.- No bo...- ściągnąłem mocniej komórkę, hamując napływ łez- no bo wtedy... w tej niewoli... czułem się... taki samotny. Sam. I... kiedy już mnie uratowali, myślałem że te uczucie minie.
Nie minęło. Wszyscy się o mnie troszczą, kochają mnie, wiem to, ale... czy ja na to zasługuje? Na ich miłość, poświęcenie?- Jasne, że zasługujesz. Przez telefon może cię nie przekonam, ale posłuchaj staruszka, to może trochę ci się w głowie pozmienia.
Jak urodziłeś się ty i Tony... wow, no niezapomniane uczucie.
Po pierwsze, nie spodziewałem się,że będziemy mieli z twoją matką bliźnięta i to w dodatku dwóch chłopców!
Po drugie, jak pierwszy raz na was popatrzyłem i mogłem ponosić na rękach... no kurwa, to było zajebiście piękne uczucie.Byliśmy tacy sami, a jednak od siebie różni. To było widać, już jak skończyliście dwa latka.
Lecz, pomimo tych różnic, zawsze trzymaliście się razem. Wspieraliście się i razem nie daliście sobie w kasze dmuchać.Wiesz dlaczego? Bo Tony, w dzieciństwie nie patrzył na to, czy zasługujesz na jego miłość, uwielbienie czy po prostu przyjaźń.
On zwyczajnie przy tobie był. I tyle. Tak samo jak Dylan, Will, Vince, no i Haille.Za rodziną idzie się w ogień, bo kochają cię bez względu na to, jaki jesteś naprawdę.
I to jest piękne. I prawdziwe.Popłakałem się opowieścią ojca. Mogłem sobie teraz przemyśleć wiele rzeczy na nowo. Dzięki niemu.
- Dziękuje, tato.
- Nie ma za co, synku. Będę już kończył, dobrze? Poukładaj sobie wszystko w głowie i nie poddawaj się- pożegnaliśmy się.Poczułem się stanowczo lepiej po mówię ojca. Zwłaszcza, gdy wszedł Tony.
- Co tam? Już wszystko okej?
- Lepiej. Zdecydowanie- szturchnąłem go w bok, kiedy położył się koło mnie.Czułem że naprawdę będzie lepiej.
Po kilku dniach, apetyt mi wrócił, z czego byłem bardzo zadowolony.
Powoli zapominałem o porwaniu i o tych ludziach.
Wracałem do życia. Dzięki mojej cudownej rodzinie i ich wsparciu.
💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎💎
I to już koniec🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺🥺
Dziękuje bardzo za miłe przyjęcie tego opowiadania.❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️Zachęcam do poczytania mojej nowej opowieści również z uniwersum Rodziny Monet😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁
Miłego dnia/wieczoru.
YOU ARE READING
Porwanie Shane'a
Fanfiction- Już kurwa nie żyjesz, debilu jebany! - Uprowadziłeś nam brata, więc... Słychać wystrzały z karabinów maszynowych. Ich huk ogłuszył tyranie wkurwionych braci i płacz ich młodszej siostry. Nie trzeba było detektywa, by wiedzieć co krzyczeli do nap...