Rozdział 34

401 65 27
                                    

Karolina

– Odwołaj natychmiast ślub, Miłosz – wykonałam jego polecenie bez zawahania. – Nie możesz wziąć ślubu z kobietą, której nie kochasz, a nie kochasz jej, skoro jesteś skłonny ot tak ją skreślić za sprawą jednego słowa obcej dziewczyny – dokończyłam. Nie chciałam pozwolić, by zniszczył życie sobie i niewinnej kobiecie. Byli młodzi. Powinni się rozstać i znaleźć swoje drugie połówki.

– Jakiej obcej! – Wściekł się. Tylko mnie to upewniło, że naprawdę staliśmy się sobie obcy. Miłosz nigdy nie był wylewny i sztucznie uprzejmy, ale również taki zły i zgorzkniały. Zresztą nie miałam teraz ani trochę sił, żeby zastanawiać się nad swoimi uczuciami. Chciałam pojechać do domu i przespać kilka najbliższych dni, jak nie tygodni. – Czy tobie padło na głowę w tej Ameryce?! Spójrz mi w oczy i powiedz, że jestem obcy! – Złapał mnie za nadgarstek i szarpnął.

– Puść ją, bo zainterweniuję! – krzyknął Teo, na co Miłosz uniósł brwi i zaczął się śmiać.

– Wszystko okej, Teo. – Wystawiłam do niego dłoń. – Muszę iść.

– Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie spojrzysz mi w oczy i nie powiesz, że nic do mnie nie czujesz! – Miłosz chwycił mnie za ramiona, a ja uniosłam wzrok, by wykonać jego prośbę, ale kiedy nasze źrenice się spotkały...

10 lat wcześniej

– Spokojnie, Karola. – Sara śmiała się ze mnie, gdy co chwila nieświadomie przyspieszałam. Dochodziłyśmy już do szkoły. Miałyśmy jeszcze prawie piętnaście minut do pierwszej lekcji, ale wcześniej musiałam udać się do nauczyciela wuefu.

– Nie przetrwam czterdziestu pięciu minut matmy, jeśli nie podziękuję mu natychmiast – wyjaśniłam kolejny raz przyjaciółce. Nauczyciel załatwił mi spotkanie z najlepszym trenerem w całym województwie.

– Dobra, leć, ja sobie dojdę spokojnie, bo już nie daję rady. Nie mam takiej kondycji jak ty. Może powinnam polubić pływanie.

– Koniecznie! – krzyknęłam i pobiegłam do wejścia z wyciągniętą ręką, w której tkwił już identyfikator otwierający drzwi. Skierowałam się prosto do sali gimnastycznej. Przewieszona przez ramię torba fruwała obok mnie. Miałam nadzieję, że się przez nią nie wywrócę, bo na korytarzach było mnóstwo uczniów.

– Nie biegamy po szkole! – upomniała mnie jakaś nauczycielka. Zwolniłam na moment i wznowiłam bieg, gdy zniknęła za zakrętem. Przez salę gimnastyczną, na końcu której znajdował się kantorek wufistów, przeleciałam sprintem.

– Dzień dobry! – wrzasnęłam podekscytowana, gdy zobaczyłam pana Jakuba, najlepszego nauczyciela w całym gimnazjum.

– Karolino? – Uniósł brew, lustrując mnie od góry do dołu.

– Udało się! Dostałam stypendium i miejsce w klubie. Tak bardzo, bardzo, bardzo dziękuję! – Rozemocjonowałam się i zaczęłam opowiadać o spotkaniu, o treningu sprawdzającym, o dziewczynach, które miło mnie przyjęły. Gadałam jak nakręcona. Skakałam z tematu na temat. Nieskładnie układałam zdania i właściwie nie wiedziałam, czy cokolwiek z tego rozumiał. Ale nie przerywałam, nawet gdy gdzieś tam daleko w mojej podświadomości zarejestrowałam dzwonek rozpoczynający lekcje.

– Masz talent, który trzeba było trochę wspomóc. A ja miałem takie możliwości... – Naraz poczułam, jak pan Jakub objął mnie od tyłu. Podskoczyłam zaskoczona. Dłonie nauczyciela zaczęły sunąć po mojej talii. Ten dotyk nie był komfortowy. Pomarańczowa lampka natychmiast zmieniła kolor na czerwony. Oprzytomniałam całkowicie. – Jesteś piękną dziewczyną, Karolino – wyszeptał. Wstrzymując powietrze w płucach, rzuciłam się do wyjścia. O Boże, kiedy on zamknął drzwi? Kiedy włączył radio? – Masz prawie piętnaście lat. Musisz wiedzieć, że jeśli chcesz osiągnąć wielki sukces, będziesz musiała współpracować z wieloma mężczyznami. Pomogłem ci, teraz ty pomożesz mi. – Usłyszałam, gdy rozpinał rozporek. Popłakałam się.

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now