Rozdział 7

457 63 3
                                    

 Teo

Korzystając z chwili bezczynnego postoju, otworzyłem schowek. Miałem zamiar zerknąć na dokumenty od auta, ale zamiast nich wyjąłem czapkę, o której zdążyłem już zapomnieć. Większość uznałaby ją za zwyczajną, ale wcale taka nie była. Cała czarna bez żadnej metki, bez jakiegokolwiek znaczka. Teraz łatwiej kupić coś z wielkim napisem designera niż tak prostego. Dziwna sytuacja ze smutną Karoliną zdawała się mieć miejsce z rok temu. W rzeczywistości upłynął może miesiąc. Nie pamiętałem dokładnie, bo ostatnie tygodnie to był jakiś wyścig szczurów. Jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie i musiało zostać załatwione w tym samym czasie. Pracowałem na trzy etaty, wliczając w to pomoc, o którą prosili mnie znajomi; biegałem ze spotkania na spotkanie; od knajpy do knajpy; od stolika do stolika; od Karolci, której dodawałem otuchy podczas sprawy rozwodowej; do siostry, by odwiedzić naszych rodziców, do kumpla, któremu pomagałem przygotować kolację zaręczynową; od klienta do klienta; od do od do; od... do...

Cały czas coś, ale kochałem to. Czułem, że żyję.

Teraz tkwiłem w korku, a musiałem zdążyć do banku przed zamknięciem, bo jak nie dzisiaj, to dopiero miałem czas po weekendzie, który nadchodził.

Schowałem czapkę z powrotem. Powinienem ją wyrzucić. Młoda nie zamierzała mieć ze mną więcej do czynienia. Wygłupiłem się, przyklejając do witryny sklepowej mały anons skierowany do niej. Nie było odzewu. Kilka razy żałowałem, że nie dogoniłem wtedy Belli. Rozpłynęła się w powietrzu. Teraz znów ukłuła mnie ciekawość, czy dziewczyna poradziła sobie z problemem. Naprawdę chciałem wiedzieć, co u niej słychać. Na moje szczęście właśnie dzwoniła jej imiennicza, dzięki której momentalnie przestałem o tym myśleć.

– Co tam, Karolcia? – Odebrałem telefon od przyjaciółki.

– A nic, tak dzwonię zapytać, co robisz.

– Mam dziesięć minut na pokonanie jednego kilometra i jestem niemal pewny, że zabraknie mi dwudziestu minut – zirytowałem się.

– I to jest naprawdę aż tak pilne, żeby psuć twoje nerwy? – trafnie zauważyła. Znała mnie i moją zasadę, której starałem się zawsze trzymać. Mianowicie nie przejmować się czymś, co naprawdę nie jest ważne. A wcale nie tak dużo rzeczy było ważnych.

Zdrowie – wiadomo, na pierwszym miejscu. Swoje, choć właściwie bardziej bliskich.

Ludzie i relacje – to punkt drugi, bo to fundament dobrego życia.

Sytuacje i problemy, które mogą mocno uprzykrzyć egzystencję. To dość ogólne, bo ciężko przewidzieć życie i sytuacje, które się wydarzą, dlatego każdy przypadek rozpatrywałem indywidualnie pod kątem jego ważności.

– Cóż, sam nie wiem... – Zastanowiłem się. Wciąż toczyłem się kilka metrów na minutę. – Muszę... – Urwałem, bo nieodpowiednio zacząłem. – Chciałbym... – poprawiłem się i już wiedziałem, że skoro wcale nie musiałem, to sytuacja nie była warta nerwów. – Chcę zdążyć do banku, żeby złożyć brakujące podpisy do kredytu... Dobra, nieważne. Mogę zrobić to w poniedziałek. Chyba po prostu myślałem, żeby już mieć to z głowy, ale to już nieaktualne.

– Do usług. – Zaśmiała się. – Chyba czułam w kościach, że masz poważny problem.

– Moja czarownica.

– Kiedy do mnie wpadniesz?

– Jak przeprowadzisz się do Wrocka, to będę wpadał codziennie.

– Trzymam cię za słowo. A jak twoja dziewczyna?

– Karolcia... – Zaśmiałem się.

– Nieaktualne – zgadła i od razu parsknęła. – Co odstawiła?

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now