– Cieszę się. – Uniosła ręce, jakby chciała mnie przytulić, ale zaraz je opuściła. Czas oddalił nas od siebie, ale chyba jednak nie byłyśmy sobie aż tak obce. 

– Dziękuję. – Złapałam jej dłoń i ścisnęłam. Po chwili jakoś tak samo wyszło, że się objęłyśmy, a nasze oddechy stały się urywane od szlochu. 

– Przyszłam tu, mając nadzieję, że cię spotkam. Chcę ci coś dać, ale proszę, żebyś otworzyła to w domu. 

– Coś się stało? – zapytałam, uwalniając się z uścisku. 

– Nie, to nic złego. – Sara uśmiechnęła się, ścierając łzy z policzków. – Po prostu... Chcę, żebyś miała czas na zastanowienie i proszę cię: zanim odmówisz, poczekaj kilka tygodni. Dobrze? 

– Dobrze – zgodziłam się, nie rozumiejąc z tego nic a nic. – To gdzie to jest? 

– Włożyłam ci do torebki na samym początku. – Rzuciła mi przepraszające spojrzenie. 

– Dobrze – powtórzyłam. – Przysięgam się odezwać. 

– Dobrze. To ja już pójdę. To wasz dzień. – Położyła dłoń na moim ramieniu i cmoknęła mnie w policzek na pożegnanie. Nim odeszła, umieściła jeszcze na grobie kwiaty i zapaliła znicz.
Poczułam ulgę. Nie dlatego, że poszła, ale dlatego, że w ogóle przyszła. Cieszyłam się, że się skonfrontowałyśmy i było mi lżej – jakbym sama sobie odpuściła jeden z grzechów.
Zebrałam się do domu znacznie wcześniej, niż planowałam. Byłam bliska omdlenia. Upał dał mi w kość. Spędziłam cały dzień w dużej czarnej koszulce. Już od jakiegoś czasu pozwalałam sobie na inne kolory, ale w rocznicę śmierci taty – choćby było pięćdziesiąt stopni – musiałam mieć na sobie czerń. 

Gdy tylko wsiadłam do auta, zaraz je odpaliłam, by poczuć klimatyzację. Zanim ruszyłam, wysypałam na fotel pasażera zawartość torebki. Nawet nie musiałam zaglądać do tego, co dała mi Sara... i nie zamierzałam tego zrobić przez jakiś czas. Wiedziałam, co to jest i... wydałam z siebie ryk frustracji. 

Eh... Dwa kroki w przód i pięć w tył. 

Spakowałam wszystko z powrotem i ruszyłam. Cała się kleiłam. Obiecywałam sobie pierwszą od lat kąpiel w wannie, ale zamiast tego pojechałam na ukochane niestrzeżone kąpielisko.
Pech chciał, że bawiła się tam w najlepsze grupka młodzieży. Zdążyłam już jednak zobaczyć wodę i pragnienie okazało się silniejsze. Usiadłam pod drzewem z dala od nich i obserwowałam, kiedy zaczną się zbierać. I tak musiałam poczekać, aż się ściemni. Nie pływałam z protezą. Bałam się, że mogłaby wypaść. Nie było możliwości, bym pozwoliła sobie na nową.  Oszczędzałam na inne cele – spłatę długów taty, pomnik i operację plastyczną, dokładnie w tej kolejności. W sprawie tego ostatniego poczyniłam nawet kolejne kroki. Powtórzyłam badanie na krzepliwość krwi, które już mnie nie dyskwalifikowało.  

Moje rozmyślania przerwał nagły krzyk. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam szukać źródła dźwięku w wodzie. Na pomoście stały dzieciaki, ale między nimi ujrzałam pluskającą się osobę. Boże, on się topił! Zrobiłam krok w przód, potem w tył, znowu w przód. Zatrzymałam się, w głowie miałam mętlik. Kuźwa! Karolina! On się topi! Oprzytomniałam. Zaczęłam biec, ale po kilku metrach stanęłam. 

Tylko się wygłupiali – poczułam ulgę i zawróciłam pod drzewo. Kopnęłam kamień i mój nastrój naraz się zmienił. 

Tylko się, kuźwa, wygłupiali? – ogarnęła mnie wściekłość. Klnąc pod nosem, kopnęłam kolejny kamień. To nie było ani trochę śmieszne. 

Ani trochę... – zaczęłam parskać. 

To tylko dzieciaki, tylko się wygłupiali... – uspokoiłam się wreszcie. Zdałam sobie sprawę, że byłam gotowa wskoczyć do wody bez względu na konsekwencje, a to napawało mnie nieoczekiwaną dumą. Właśnie zrobiłam kolejny metaforyczny krok naprzód. 

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now