Wracając, usłyszałam, że rozmawia przez telefon i zatrzymałam się w przedpokoju, by dać mu chwilę prywatności.

– Dobra, to była jedna sprawa, a druga jest taka, że Gilon skończy trzydziestkę pod koniec lipca. Nie pamiętam, czy dwudziestego czwartego, czy piątego. Pomyślałem, żebyśmy zrobili ściepę całą ekipą i kupili mu ten kurs, o którym mówił ostatnio. – Umilkł. Chyba słuchał rozmówcy. Po cichu wyszłam zza ściany i się zawiesiłam. Ściągnął lekką sportową marynarkę i teraz siedział rozluźniony na mojej wysłużonej bordowej kanapie w samej koszulce. Rękawek zgiętej ręki, którą trzymał telefon przy uchu, wpijał się w jego biceps. Był zbyt przystojny, by uciec gdzieś wzrokiem. Śmiał się do telefonu, przeczesując włosy. Były przydługie na czubku głowy i bardzo mi się podobały. Cholera. Przyłapał mnie. W popłochu odwróciłam się w stronę zamrażarki. Otworzyłam ją i gdy zanurkowałam, poczułam przyjemny chłód na zarumienionych policzkach. – Dobra, mordko, to pomyślimy. Kończę, bo jestem u koleżanki. Pozdrów Gabę – pożegnał się. – Twoi rodzice mieszkają na górze? – Zaskoczył mnie osobistym pytaniem.

– Nie. – Wyjęłam mrożone maliny, a gdy sięgałam po bawełniany ręcznik, włączyłam czajnik. – Czego się napijesz?

– Jesteśmy tu, żeby przyłożyć lód do mojej kostki – powtórzył moje słowa. Zrobiło mi się głupio. Nie chciałam, żeby się zapędzał, to fakt, ale tak naprawdę żartowałam, gdy to mówiłam. Naturalnie zamierzałam zaproponować mu coś do picia. Po pierwsze, był ranny, a po drugie, był moim gościem.

– Czarną herbatę? – Wyjęłam dwa kubki, licząc, że przytaknie, bo innej nie miałam.

– Będzie super. Pomóc ci? – Spojrzałam na niego z politowaniem, by zobaczyć ten jego szczery uśmiech.

– Postaram się nie przypalić. Z miodem i cytryną?

– Nabijasz się czy poważnie pytasz?

– Całkiem poważnie.

– Dziwnie się czuję, jak jesteś taka milutka.

– Chcesz coś do jedzenia? – zaproponowałam półżartem w odpowiedzi na jego uszczypliwość. Zaśmiałam się pod nosem, widząc zaskoczenie Teo. Nie powinna podobać mi się obecność tego mężczyzny w moim domu, a jednak...

– Ogólnie to ja zawsze jestem głodny, ale teraz tak mnie zamurowało, że nie dałbym rady nic przełknąć.

Zalałam torebki i zgarnęłam z szafki opakowanie ciastek, które wcisnęłam pod pachę. Owijając ścierką opakowanie malin, podeszłam do Teo.

– Mieszkasz tu sama? – zapytał, gdy usiadłam przed nim na podłodze.

– Powinnam się martwić twoimi pytaniami?

– Nie wygłupiaj się. – Trącił palcem mój nos. – Pytam z ciekawości. Masz tu trochę... mało rzeczy. Chyba mieszkasz sama, ale wydajesz się taka młoda. Ile masz lat?

– Dwadzieścia pięć. – Dobrze, że odpowiedziałam, zanim podwinęłam nogawkę jego spodni. Sporo czasu minęło, odkąd widziałam choćby kawałek męskiego ciała. W momencie gdy dotknęłam odsłoniętej nogi z gęstym zarostem, mój oddech stał się ciężki i zaczęłam nierówno oddychać.

Pociągnęłam za sznurówkę i ostrożnie zdjęłam but Teodora, który, swoją drogą, wyglądał jak nowy.

– Nie dałbym ci tyle.

Puściłam ten komentarz mimo uszu. Onieśmielał mnie baczny wzrok Teo, który teraz górował nade mną. Było mi gorąco w bluzie, ale za nic w świecie bym jej nie zdjęła. Opuściłam trochę jego skarpetkę i ścisnęłam delikatnie kostkę. – Boli?

Nie pożałujeszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz