5. "Gdzie moje cappuccino?"

15 4 1
                                    

Will

Jazgot nowych sąsiadów z góry nie dawał mi za żadne skarby świata spać, więc leżałem tak po prostu gapiąc się w sufit i błagając ich w duchu, aby przestali się, na Boga, kłócić o piątej rano. Załamując ręce wygrzebałem się z twardego jak kamień łóżka i opatulony kocem skierowałem się w stronę kuchni.

Byłem głodny jak wilk i niewyspany jak nigdy dotąd. Z powodu irytującego wycieńczenia po nocnej rozmowie można by było na mnie krzyczeć i trąbić, a i tak jadłbym płatki w przekonaniu, że wokół mnie nic się nie dzieje.

Tak jak myślałem, tak się stało, bo Heather, która jak na codzień zjawiła się w moim mieszkaniu, chyba od trzech minut pstrykała mi palcami nad głową, a ja co chwilę przysypiałem. Postawiła mi pod nosem mocną kawę, dokładnie podwójne espresso.

- Wyglądasz koszmarnie - pokręciła głową i stuknęła w miejsce, gdzie znajdował się napar - Pij.

Zerknąłem na zawartość ceramicznego kubka z obrzydzeniem. Ta kawa juz nawet nie była brązowa, tylko czarna. Jak to wypiję to serce wyskoczy mi chyba z piersi. Spojrzałem na nią skrzywiony nie dowierzając.

- Gdzie moje cappuccino? - zaspanymi oczami patrzyłem na jej twarz.

- Nie ma - wzruszyła ramionami. Będziesz miał tę swoją kapuczinę jak się wyśpisz, a teraz chlej, bo zejdziesz na lekcji, a ja nie będę karetki wzywać.

Pewnie, mógłbym nie iść do szkoły, gdybym miał taką możliwość, bo w naszym liceum panowała chora zasada, która głosiła, że wszystkie usprawiedliwienia muszą być podpisane przez rodziców, których ja, niestety, nie mam.

Pogodziłem się już z tym faktem dobre parę lat temu. Teraz dorabiam w pobliskiej kawiarni i jakoś się utrzymuję w dwupokojowym mieszkaniu, gdzie kiedyś mieszkali również moi rodzice. Zginęli, gdy zwyczajnie przechodząc przez pasy, potrąciło ich auto. Świadkowie mówili, że było wtedy zielone, a kierowca był pod wpływem alkoholu i innych substancji odurzających.

Dla jedenastoletniego mnie to byla największa tragedia w moim życiu. Teraz, co prawda, mam już tych lat trochę więcej, ale od tamtej pory, nie przytrafiło mi się nic gorszego.

- Will, pospiesz się. W szkole nie będą na nas czekać, a chyba nie chcesz się znowu spóźnić i podpaść panu Almondowi, mam rację? - miała rację, jak zawsze z resztą, ale nigdy nie chciałem jej tego przyznać.

- Ruchy! - ponaglała mnie, a ja, chcąc nie chcąc, musiałem jej posłuchać. Znowu.

***

Nauczyciel sprawdzał listę obecności, a mnie kleiły się oczy ze zmęczenia. Odzyskiwałem przytomność tylko przy niektórych wycztywanych uczniach.

- Evans? - Heather leniwie podniosla rękę, a nauczyciel prychnął z dezaprobatą. Mimo to nic jej nie powiedział, ponieważ zdążył już się przyzwyczaić do naszej klasy.

- Pearl? - na to nazwisko ponownie wyrwałem się z letargu.

- Jestem - odetchnąłem z ulgą, widząc, że po Rose nie było widać ani śladu zmęczenia.. W sumie nie wiedziałem czy to dobrze, czy źle, ponieważ oznaczało to, że miała prawdopodobnie solidnie zepsuty zegar biologiczny. Z resztą, ja tak samo.

Carpe DiemWhere stories live. Discover now