Rozdział 17

9 3 17
                                    

Wyczekiwałem tego piątku, jakby miało od tego zależeć moje dalsze życie.

Nie miałem pojęcia, czego mogę się spodziewać. Naprawdę bardzo liczyłem na to, że wyjaśnimy sobie wszystko na spokojnie i może nawet podpiszemy jakiś rozejm. Albo przynajmniej będziemy traktować się znośnie, zamiast dogryzać sobie na każdym kroku.

Jakie było moje zdziwienie, jak już w czwartek w szkole nie było Lucy ani... Małgosi. Ta druga co prawda napisała mi, że źle się czuje i zostanie w domu, ale coś mi tutaj śmierdziało. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Lucynka również się nie zjawiła. Próbowałem siebie przekonać, że to znowu moja głowa płata mi figle, co było zrozumiałe, w końcu podświadomie stresowałem się tą rozmową, a dobrze wiedziałem, jak wpływa na mnie dawka nawet minimalnego stresu.

Postacie snuły się za mną, dotrzymując mi żwawego kroku po korytarzach. Na drzewach siedziały bociany, a myśli rozpierzchły się jak dzieci w podstawówce po ostatnim dzwonku.

Nawet nie próbowałem przed sobą udawać, że słucham tego, co z pasją wykładali nam nauczyciele. Dzień zleciał mi na szeregu czynności, które wykonywałem automatycznie od samego rana: wstań, zjedz śniadanie. Ubierz się, załóż plecak. Idź do szkoły, przetrwaj tam osiem godzin. Powrót. Pomóż ojcu, żeby potem nie narzekał. Pójdź spać.

I tak nastał piątek. Osobiście sam chciałem nie przyjść i dzień najlepiej przespać do jakieś szóstej popołudniu, kiedy to miałem widzieć się z Lucy. Nie wiedziałem, jak mogę zabić ogrom tego czasu, który mnie przytłaczał. Ręce pociły mi się niemiłosiernie, tak jak reszta ciała i wiedziałem, że po skończonych zajęciach czeka mnie zimny prysznic.

Woda obmyła ze mnie zmęczenie i orzeźwiła, ale dłonie nadal mi się trzęsły. Na przedramieniu dalej miałem ślad po moich usilnych próbach sprowadzenia się na ziemię. Plułem sobie za to w brodę aż do dzisiaj; nie wiedziałem, że stać mnie było na takie rzeczy, ale to tylko pokazywało, w jak marnym stanie ostatnio się znajdowałem. I jak bardzo się w nim pogrążałem, próbując zachowywać się w miarę normalnie.

Kiedy wybiła odpowiednia godzina, narzuciłem na sobie zwiewną koszulkę i ruszyłem w stronę domu Lucyny, gdzie się umówiliśmy. Dziwiłem się, że chciała spotkać się u siebie, ale czułem, że prawo do prywatnych pytań straciłem jakiś czas temu, więc po prostu zgodziłem się.

Drzwi jej domu były otwarte, więc wszedłem do środka. Grzecznie zdjąłem buty i udałem się w głąb domu. Spotkała mnie przeraźliwa cisza, ale aż do czasu, kiedy nie usłyszałem bluźnierstw Lucy.

Próbowałem zlokalizować źródło tego dźwięku i byłem mocno zdziwiony, kiedy ten zdawał się dobiegać z łazienki. Zapukałem nieśmiało i nie zyskując żadnej odpowiedzi, wszedłem do środka, zmartwiony jej głębokimi westchnieniami.

Spodziewałem się wiele, ale nie zobaczenie Lucy nagiej od pasa w dół, która siedziała na toalecie i Małgosi, która klęczała obok niej, trzymając ją za ręce.

— Przepraszam — rzuciłem tylko i wycofałem się w stronę drzwi.

— Igor, zostań — poleciła mi Małgosia i stanąłem, patrząc się na nie ciekawskim wzrokiem.

W ogóle nie mogłem rozszyfrować o co tutaj chodziło. Mrugałem oczami, będąc przekonany, że to kolejne moje urojenie, jakaś chora wizja, ale nie; Lucy dalej siedziała na kiblu, a Małgosia dalej klęczała obok niej.

— Co tutaj się dzieje?

— Ugh, zaraz się porzygam — odezwała się słabym głosem Lucy. — Możecie dać mi chwilę?

Diagnoza: bujna wyobraźniaWhere stories live. Discover now