Rozdział 11

25 6 7
                                    

Droga do domu Lucyny trochę nam zajęła.

Właśnie: nam. Małgosia uparła się, że pójdzie ze mną, ponieważ w kupie siła, ale wiedziałem, jak to się skończy i w głowie odliczałem minuty do tej tragedii. Chociaż na sercu robiło mi się niespodziewanie ciepło, widząc jej zaangażowanie i przejęcie losem przyjaciółki, to nadal próbowałem namówić ją do tego, że najpierw odprowadzę ją do domu, a kryzys przyjaciółki opanuję jakoś sam.

— Nonsens — mówiła — zmarnujemy tylko czas. Chyba nie często dzwoni do ciebie nad ranem z tak roztrzęsionym głosem?

Westchnąłem ciężko, uświadamiając sobie, że zapewne słyszała moją rozmowę telefoniczną, ale nie mogłem jej mieć tego za złe: znajdowaliśmy się po środku pola, a jedyne odgłosy wokół nas pochodziły od chrabąszczy wesoło odgrywających swoje pieśni.

Oczywiście, że wszystko słyszała.

— Lucy jest po prostu ostatnio bardzo... wrażliwa.

— Może to jej czas?

— Co?

— Okres, Igor. Może ma okres.

— ...przez ostatnie miesiące? Wątpię.

Małgosia prychnęła i pokręciła głową.

— Kobiety chyba z natury są bardziej wrażliwe, wiesz?

— Przecież to wiem! — obruszyłem się. — Po prostu to trwa już tak długo, a ja czuję się coraz bardziej bezradny i teraz to wszystko... to się nie skończy dobrze, nic się nie skończy dobrze i—

— Dość — przerwała mi i przystanęła, kładąc mi ręce na barkach i ściskając pocieszająco. Poczułem przyjemne wibracje, przechodzące przez moje ciało, jakby ta rzeczywiście była w stanie przesłać mi chociaż cząstkę swojej pozytywnej energii. — Igor, wszystko będzie dobrze. Z takim wsparciem nie ma opcji, żeby cokolwiek poszło źle.

Miałem ochotę się rozpłakać; bardzo doceniałem to, jak podtrzymywała mnie na duchu, ale z drugiej strony wiedziałem, że sama jej obecność wznieci taki płomień, z którym użerać się będę przez kilka kolejnych miesięcy. Przecież Lucy w życiu nie wybaczy mi, że Małgosia zobaczyła ją w takim stanie, bo nie był on zbyt elegancki.

Lucynka stała w bliskiej odległości za domem, paląc papierosa, którego najpewniej podkradła mamie. Miała na sobie za duże dresy, które praktycznie zjeżdżały z jej tyłka i czarną bluzę, ubrudzoną niezidentyfikowaną substancją na brzuchu. Na mnie nie robiło to wrażenia, ale czułem wzrok Małgosi, który lustrował ją od góry do dołu. Stały tak naprzeciwko siebie, reprezentując dwie osobne klasy społeczne: najwyższą klasę i... biedę.

Nie było sensu się dalej oszukiwać i udawać, że nie ludzie nie podpisują Lucy pod prawie skrajną biedę. Fakt, starała się zawsze wyglądać schludnie, ale to było widać w szczegółach: niedomyciu za uchem, ubrudzonych rękawach koszulki, braku dodatków, przechodzonych butach. Nieważne, że Lucy starała się pokazać z lepszej strony, wszyscy na wsi wiedzieli, że nie powodzi się u niej zbyt dobrze i na pewno nie było stać jej na najnowsze adidasy czy markową koszulkę.

Dostałem prawie załamania nerwowego, podczas długo trwającej ciszy, w której obie taksowały się wzrokiem. Żałowałem, że nie wziąłem ze sobą siekiery, ponieważ napięcie w powietrzu było tak gęste, że z chęcią bym je pociął w drobny mak; wszystko, bylebym tylko mógł odetchnąć, zamiast dusić się, stojąc w miejscu.

Diagnoza: bujna wyobraźniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz