Rozdział 6

28 9 2
                                    

Kiedy miałem dwanaście lat, udało mi się trafić do szkolnego psychologa.

Doceniałem to, jak szkoła starała się o nas troszczyć, ale bardzo wątpiłem w kompetencje pani siedzącej po przeciwnej stronie biurka.

Dlaczego tam trafiłem? Bo Igor zawsze był trochę na boku; odcięty od reszty. Odizolowany. Tak, odizolowany to dobre słowo. Moja głowa skutecznie budowała mur, chroniący mnie przed panującą dookoła mnie rzeczywistością. A przynajmniej tak mi wmawiała, ponieważ tak naprawdę przysparzała mi kolejnych problemów, kiedy ludzie zaczynali orientować się, że coś jest ze mną nie tak, jak powinno być.

Czasami gadałem do siebie i nie były to pół słowa, ciche mamrotanie pod nosem — nic z tych rzeczy. Ja prowadziłem pełnoprawny dialog z ludźmi, których portretował mi mój mózg. Rozmawialiśmy o wszystkim: nowych przepisach ustaw, łamaniu konstytucji w kraju, sytuacji na polach. Czasami o Hitlerze.

Rozmowy z tą panią nigdy nie zapomnę. Byłem na skraju, mój mózg wbijał szpony i zatruwał obraz widziany przez moje oczy. Wszystko mi wirowało, a myśli były niespokojne. Czułem się, jakby tak naprawdę wcale mnie tu nie było. Jakbym patrzył na siebie z boku, jednocześnie czując się mocno wbity w twardy fotel i obserwujący kobietę przede mną.

Miała na twarzy życzliwy uśmiech i lekko zatroskane spojrzenie. Ufam, że byłem obiektem ich obserwacji przez dłuższy czas, od zawsze w końcu wyróżniałem się na tle reszty. Ale kiedy... odbiło mi totalnie, ktoś w końcu musiał zareagować.

Musiał. To nie tak, że chcieli reagować. Wiedziałem, że bycie szczerym nie zagra tutaj na moją korzyść. Reagowali, bo musieli, bo czuli, że powinni coś zrobić. Mój żywot wcale ich nie obchodził, traktowali mnie jak kolejne zadanie domowe, jak przykry obowiązek, że trzeba w końcu wykonać swoją pracę, żeby jakoś zachować swoją pozycję.

Skąd wysuwam takie wnioski? Gdyby naprawdę im na mnie zależało, to ta rozmowa potoczyłaby się inaczej. Ale nikt tutaj nie był zmartwiony moim istnieniem, wręcz przeciwnie: patrzyli na mnie z nienawiścią, bo znowu przysparzałem im problemów.

Albo tak to wyglądało w mojej głowie.

Psycholożka zapewniła mnie, że całość pozostanie między nami, a ja próbowałem powstrzymać parsknięcie śmiechem. Wiadomo było, że póki nie skończyłem osiemnastego roku życia, pieczę nade mną sprawowali rodzice. Mam wrażenie, że nawet po skończeniu magicznej liczby osiemnaście, cała rozmowa trafiłaby do nich.

To moi rodzice. Przecież mają prawo wiedzieć, co się ze mną dzieje...

...tyle tylko, że oni wcale nie chcieli słuchać. Jeżeli było to coś niedobrego, nie chcieli o tym wiedzieć. Byli otwarci na moje sukcesy, ale tylko na to. Jakiekolwiek negatywne odstępstwo od normy nie było mile widziane w tym domu.

— Igor — psycholożka zwróciła się do mnie — czy zdarza ci się rozmawiać samemu ze sobą?

— Oczywiście, że tak — odparłem bez cienia wstydu. — Muszę w końcu od czasu do czasu porozmawiać z kimś inteligentnym, prawda?

Widziałem, jak taksowała mnie wzrokiem, więc przybrałem uśmiech numer trzy, który nie zdradzał tego, jak bardzo odklejony jestem aktualnie od rzeczywistości.

— Czy jest coś, o czym chciałbyś porozmawiać? Coś, o czym powinnam wiedzieć?

— Nie sądzę, proszę pani. Jeżeli coś takiego przyjdzie mi na myśl, zgłoszę się do pani.

Diagnoza: bujna wyobraźniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz