Rozdział 8

26 7 4
                                    

Zawsze lubiłem pomagać mamie w kuchni.

Lubiłem sypać mąkę, wlewać mleko i dodawać cztery jajka, a potem pracować trzepaczką, aż powstała z całości gładka masa. Z fascynacją patrzyłem, jak mama wlewała ciasto na patelnię, a z niego powstawały naleśniki, które jedliśmy z własnymi dżemami.

Ojcu niespecjalnie podobało się to, jak pomagałem mamie. Uważał, że od tego powinna być ich córka, a jako że ona nie istniała, mama skazana była na robienie wszystkiego sama, chociaż lat jej przybywało i nie miała tyle samo siły, co kiedyś, to nadal wszystkie obowiązki domowe spadały na jej głowę.

Starałem się pomagać mamie jak tylko mogłem; w odróżnieniu od chłopców w moim wieku, utrzymywałem zawsze należytą czystość w pokoju. Nie zostawiałem po sobie brudnych skarpetek na podłodze, tak jak robił to mój ojciec. Kiedy nie patrzył, robiłem pranie, odciążając chociaż trochę mamę w jej obowiązkach.

Lubiłem sprzątać, było to satysfakcjonujące i na pewno mniej męczące niż praca w polu. I to wcale nie tak, że bałem się ciężkiej pracy, wręcz przeciwnie: lubiłem, kiedy miałem co robić. Absolutne skupianie się na wykonywanych czynnościach sprawiało, że moja głowa cichła trochę i żyło mi się prościej. Oczywiście nie zawsze ten manewr działał, czasami nic nie było w stanie zagłuszyć moich szalejących myśli, a w czaszce wręcz czułem ten narastający pożar, który pochłaniał wszystko na swojej drodze.

Nie mogłem dociec, czemu ojciec był tak przeciwny pomaganiu swojej żonie. Chyba tak to powinno działać? Rozumiałem, że pracował w polu i bywał bardziej niż zmęczony, ale wrzucenie swoich brudnych rzeczy do kosza na pranie zajmowało dosłownie tyle samo czasu, co rzucenie ich na podłogę. Nie mogłem pojąć, dlaczego tak wyglądała sytuacja w praktycznie każdym domu na wsi.

Czasem żałowałem, że nie urodziłem się kobietą. To nie tak, że one miało w życiu prościej, bo absolutnie nie o to mi chodziło. Rzekłbym nawet, że miały trudniej i wszyscy patrzyli na nie z góry. Ja po prostu byłem zbyt delikatny, jak na bycie mężczyzną, zwłaszcza w tym środowisku. Byłem wrażliwy i żadne sztuczki wykonywane przez mojego ojca, które nazywał wychowaniem mnie, tego nie zmieniły.

Nie chciałem zabijać kur. Nie chciałem zgrywać twardego typa i udawać, że mnie to nie rusza. Chciałem patrzeć, jak ciasto w piekarniku rośnie, a potem wyjąć je i ozdabiać je owocami. Chciałem mieć chociaż ten głupi pretekst posiadania okresu, żeby moje płakanie było usprawiedliwione. Obecnie jakiekolwiek emocje z mojej strony, zwłaszcza te, które portretowały mnie jako wrażliwego i słabego, nie były usprawiedliwiane. Były wręcz niepożądane. A ja powinienem był dostosować się do tej sytuacji.

Tylko to dostosowywanie się mi nie całkiem wychodziło. Nawet jeżeli ojciec zbiłby mi tyłek jeszcze sto tysięcy razy, nie zmieniłoby to faktu, że na koniec dnia siadałem na łóżku i płakałem z bezsilności. Jedyne, czego mnie tym sposobem nauczył, to właśnie cierpienia w samotności.

Wycia w zaciszu swojego pokoju, gdzie nikt nie dojrzałby faktu, że w rzeczywistości jestem słaby.

***

Lucynka nadal gniewała się na mnie z Bóg wie jakiego powodu.

Wszystko było na pozór normalne, ale jakoś tak stała się mniej rozmowna i rzucała mi — według mnie, a za moje osądy nie dałbym sobie ręki uciąć — oskarżycielskie spojrzenia, mimo iż nadal uważałem, że nic takiego nie zrobiłem.

Częściej znikała, zapewne spotykając się z Pawłem, a ja, mimo byciem zajętym szkołą i pomaganiem ojcu w polu, ciągle myślałem o powodzie, przez który mogła być na mnie obrażona.

Diagnoza: bujna wyobraźniaWhere stories live. Discover now