CUKIEREK, ALBO PSIKUS

68 8 10
                                    

Dwa szlabany, które Harry miał z Malfoy'em, przebiegło pomyślnie — sprzątali głównie salę Transmutacji, od piór ptaków, czy ścierali kurze i zamiatali podłogi, a to wszystko wykonując w milczeniu.

Przechodząc po korytarzach, byli na siebie obojętni, próbując zapomnieć o wydarzeniu w lesie. Złapali się za ręce. Biegli razem, a oboje bali się, że któreś z nich umrze. To była troska? Czy po prostu niechęć do posiadania kogoś na sumieniu? Nie chcieli się nad tym zastanawiać — woleli skupić się na Nocy Duchów, która swoją drogą była dzisiaj.

Harry wstawił się na kolacji, około kwadrans po rozpoczęciu i wyszedł z niego po kilkunastu minutach, jedzenia przypadkowych rzeczy — to trafiło się mięso, to coś z ziemniaków, a nawet słodkości.

Po wyjściu udał się pod gabinet do transmutacji, ale w trakcie drogi coś mu nie grało. Czuł się obserwowany. Odwrócił się na moment, aby to sprawdzić, a wtedy tuż za swoimi plecami zobaczył Ślizgońskiego Dupka we własnej osobie.

— Czego chcesz — warknął Harry.

Jednak blondyn, nie powiedział nic. Sam jego wygląd zdziwił Harry'ego, bo nie za często mógł napawać się widokiem swojego wroga w garniturze. Leżał na nim idealnie, a nawet lepiej. A na dodatek czarny golf, który idealnie pasował do marynarki, jak i spodni. Nie wspominając o czarnych oksfordach.

Ale w pewnej chwili Harry'emu coś nie pasowało. Chłopak wyciągnął wtedy zza pleców mały bukiet żółtych kwiatów. Wyciągnął dłoń w stronę Harry'ego.

— Nie wiem, jak mam przeprosić mężczyznę, więc zdecydowałem się na kwiaty. Nie wiem jakie lubisz, więc wybrałem goździki.

— Dziękuję.

I tylko tyle Harry zdążył wydukać, przy odpieraniu kwiatów.

— Jeśli Ci się nie podobają, albo nie chcesz ich, po prostu powiedz. Wyrzucę je.

— Nie, są ładne — odparł po chwili namysłu. — Za co przepraszasz? — urwało mu się po chwili.

— Za bycie dupkiem.

Harry kiwnął jedynie głową i ruszył w stronę sali od transmutacji. Za nim podążał Malfoy.

Przez głowę Harry'ego przeszło wiele myśli. Jego największym zmartwieniem było to, że Ślizgon sobie z niego żartuje, bo w końcu kto normalny daje swojemu wrogowi bukiet goździków? Nikt, a tym bardziej Malfoy, który na pewno nie poniżył by się do takich czynów. A może rozbolała go głowa? Jest chory? Ma smoczą grypę? To ostatnie raczej nie, ale nie można niczego wykluczać, bo nie wiadomo skąd Malfoy tak nagle zmienił swoje podejście do Harry'ego. Bo na pewno nie spowodowało to współczucie i chęć przeproszenia za te lata, w których go nękał. A może Malfoy wie o mugolskim Halloween? Bo w końcu Malfoy mógł nie dostać cukierka, a zrobił psikusa? I tego mógłby być bardziej pewny, niż jakiejś choroby.

Stojąc przed klasą nie zamienili razem ani jednego słowa. W ciszy czekali, aż McGonagall się zjawi i powie im co mają robić na dzisiejszym szlabanie.

Nie czekali długo, bo ta zjawiła się chwilę przed umówioną godziną.

— Mam nadzieję, że są panowie gotowi na szlaban — powiedziała do nich, a ci spojrzeli po sobie, po czym odwrócili wzrok w jej stronę.

Podeszła do drzwi, które otworzyła zaklęciem, po czym weszła do pomieszczenia, a za nią oboje uczniów, tyle, że Malfoy przepuścił Harry'ego w drzwiach, jakby Harry w tamtej chwili zamienił się w kobietę.

— Usiądźcie — wskazała na ławkę, na której stał stos książek.

Oboje podeszli do ławki, zajmując dwa krzesła i wysilając się, aby widzieć nauczycielkę, jednak książki im to uniemożliwiały. McGonagall wiedziała o tym, dlatego podeszła bliżej.

— Jak dobrze wiecie, ten rok... — mówiła kobieta, — Mam nadzieje, że tylko rok, będzie dość skomplikowany. Nie chce pozwolić na to, aby talent uczniów poszedł na marne, dlatego tu są wszelkie potrzebne książki. Zróbcie wszystko co słuszne.

I pozostawiła ich samych sobie, wychodząc. Ich szlaban zaczął się, a ona nie dała im zadania. Przed nimi leżał jedynie stos książek, a kiedy blondyn chwycił jedną z nich, ujrzał tytuł Najważniejsze Zaklęcia Obronne. Kiedy Harry dojrzał tytuł, już wiedział do czego kobieta chce ich zachęcić.

— Co z tym zrobimy? — zapytał Malfoy, trzymając książkę.

— Weźmiemy — odparł pewnie Harry.

— Czyli chcesz je wziąść, żeby uczyć się zaklęć, tak mam to rozumieć?

— Może, ale nie będę uczył zaklęć jedynie siebie.

Malfoy poderwał się z krzesła, kiedy Potter nie patrząc na niego wspiął się kolanami na krzesło i zaczął oglądać książki z góry.

— Czy ty jesteś normalny?! — warknął. — Wiem, że Gryfoni głupotą niegrzeszą, ale do cholery! Wyrzucą Cię idioto z tej cholernej szkoły, jak będziesz rozpowszechniał jakiekolwiek zaklęcia!

— Jeśli zamkniesz się i nie będziesz opowiadał tego twoim obleśnym przyjaciołom, to się uda.

Malfoy oparł się biodrem o ławkę, a na piersiach skrzyżował ręce. Prychnął pod nosem kręcąc głową.

— Potter, to jest niebezpieczne.

— Wiesz ile razy byłem w niebezpieczeństwie? — zapytał, wreszcie patrząc na niego i schodząc z krzesła.

Stanął przed nim wyprostowany jak struna, z zaciśniętymi rękoma, gotowy do zadania ciosu, który nie miał zaistnieć.

— Na pierwszym roku nie słuchałem nikogo oprócz Hermiony i Rona, przez co udało mi się uratować kamień filozoficzny i samego siebie, przed Quirellem, który próbował mnie zabić, na drugim roku pokonałem młodego Voldemorta, przez którego również prawie zginąłem, na trzecim walczyłem z dementorami, a na czwartym zginął Cedric, a powinienem zginąć ja. Nie on.

Malfoy patrzył na niego tak jak wcześniej. Z pogardą, bez jakiejkolwiek troski.

— Nie moja wina, że jesteś takim głąbem co roku. W tym to ja próbuje Ci wytłumaczyć, że nie czepiaj się czegoś, co może wyrzucić Cię stąd.

— Odwal się ode mnie, pieprzony Śmierciożerco — syknął.

Nie wiedział jednak, że w tamtej sekundzie zostanie powalony przez mocny cios na ziemię. Z jego nosa poleciała krew. Jednak to nie uspokoiło Malfoy'a, który próbował zadać mu kolejne ciosy. To kopnął, to uderzył. Jednak Harry nie poddawał i koniec końców oddał mu w szczękę. Nadarzyła się wtedy jedyna okazja na dalsze ciosy, z czego Harry skorzystał. I tak tocząc się z Malfoy'em, bili się nawzajem, aż krew lała się po podłodze, a oni byli na tyle zmęczeni, aby przestać i oprzeć się o boki biurka, siedząc na przeciwko.

Harry znalazł w swojej szacie zużyty pergamin, który przyłożył sobie do nosa, próbując zatamować krwawienie.

— Nie umiesz się bić — prychnął Malfoy, który jedynie co wyniósł z ich walki to lekko rozwalona warga.

— A ty jesteś tchórzem.

— Wejdę w to, aby pokazać Ci jedynie to, że to głupi pomysł.

— To nie jest zły pomysł. Po za tym musisz przeprosić mnie jeszcze raz za bycie dupkiem.

— Czego jeszcze?

— Zbierzemy uczniów, którzy są zainteresowani i wtedy znajdziemy miejsce, w którym będziemy ćwiczyć.

— Wymagania — prychnął, lekko się po tym śmiejąc. Harry dołączył do niego, śmiejąc się pod nosem.

I czy to nie dziwne, że przed chwilą oboje turlali się po podłodze i okładali pięściami?

CARNATIONS; drarry [WOLNO PISANE]Where stories live. Discover now