#11

200 27 263
                                    

Plusy były dwa. 

Po pierwsze, następny dzień wypadał w sobotę, dzięki czemu mogłyśmy wcześnie obudzić Dorcas, wyjaśnić jej co zaszło, a potem pójść prosto do Skrzydła Szpitalnego. Lily dowiedziała się wcześniej - ona i Remus, patrolujący akurat inną część zamku, zdążyli usłyszeć co nieco od duchów, nim wpadli oboje do Pokoju Wspólnego, zastając w nim jeszcze mnie wraz z Poppy.

Po drugie, gdy dotarłyśmy na miejsce, Mary spała mocno - eliksir musiał nadal działać, zapewniając jej spokojny wypoczynek bez żadnych koszmarów.

Całe szczęście, bo ja miałam je za każdym razem, gdy udało mi się przysnąć.

W najbardziej spektakularnym ze snów wróciłam do domu na wakacje. Ledwie przekroczyłam próg, mama poinformowała mnie, że dość tego dobrego, czas pomyśleć poważnie o życiu, w związku z czym, wybrała mi narzeczonego. Gdy się odwróciłam, ujrzałam  Avery'ego, w towarzystwie Geraldine, która zbliżyła się do mnie, zmarszczyła nos z niesmakiem, wreszcie - wyciągnęła różdżkę.

– No nie wiem – powiedziała, wyczarowując przed sobą taśmową miarkę – Coś jest z nią ewidentnie nie tak.

– Nie może być – odrzekła mama stanowczo, ale ja, znając ją, wyczułam w jej głosie niepokój – Ma w talii nie więcej niż sześćdziesiąt centymetrów, sprawdzałam.

Avery zaśmiał się, głośno i złośliwie, jednak gdy przeniosłam na niego wzrok, chcąc powiedzieć coś o Mary, względnie byciu tchórzliwym gnojkiem, dostrzegłam, że to już nie on, a tamten Krukon z biblioteki.

– Przecież to lesba – rzucił z szerokim uśmiechem – Ale i tak się nada. Byleby przyprowadziła koleżankę.

Obudziłam się jeszcze zanim mama zdołała odpowiedzieć. Całe szczęście. Nie byłam gotowa na jej reakcję nawet we śnie.

Westchnęłam głęboko, usilnie próbując oczyścić myśli z tych wspomnień i skupić się na tym, na czym należało - na Mary. Wróciłam do rzeczywistości, bo usłyszałam obok pociągnięcie nosem, a tuż po nim rytmiczne, dość głośne pacnięcia. To Lily płakała cicho, z kolei Dorcas próbowała ją pocieszyć, poklepując w okolicy łopatek. Złapawszy jej spojrzenie, ujrzałam niemą prośbę o pomoc.

– Nie martw się, Lils – powiedziałam półgłosem, przytulając rudowłosą lekko – Mary wyzdrowieje. Pomożemy jej. Najważniejsze, że nie ma trwałych fizycznych urazów.

Może to płytkie, ale nie potrafiłam nie zauważyć ciepłego przedramienia Dor pod moim, gdy tak obie obejmowałyśmy Lily. Zwłaszcza, gdy drgnęło wyraźnie, choć najpewniej nie od mojego dotyku, a tego, co właśnie powiedziałam.

– Co tam się właściwie wydarzyło, Marlene? – zapytała cicho – Bo mam wrażenie, że nie powiedziałaś nam wszystkiego. 

Miała słuszność, ograniczyłam się do opowieści o pojedynku ze Ślizgonami i tego, jak napadli Mary w lochach. Rozmawiając w nocy z Lily, nie chciałam wchodzić w szczegóły ze względu na obecność Remusa. On był co prawda bardzo miły i na pewno by nie wygadał, ale Mary nie chciałaby wtajemniczać w tak delikatne problemy zwykłego kolegi z roku. Później, gdy obudziłyśmy Dorcas, zależało mi na czasie. Tym sposobem ona nie wiedziała nic o tym, jak w zasadzie doszło do tego strasznego zajścia. Rozdarcie na bluzce widziała poza mną wyłącznie Poppy. Na początku miałam ochotę zachować ten fakt dla siebie, jednak po kilku bezsennych godzinach zmieniłam zdanie. Mogłyśmy nigdy nie poruszać tematu przy Mary, jeśli sama tego nie zrobi, ale żeby okazać wsparcie, musiałyśmy wszystkie zdawać sobie sprawę z tego, co ją spotkało.

Opowiadając ze szczegółami całe zajście od momentu, kiedy ja i Poppy usłyszałyśmy podejrzane dźwięki, musiałam co jakiś czas przerywać, by lekko odkaszlnąć, tak mimowolnie łamał mi się głos. Dopiero do mnie docierało, co mogłoby się zdarzyć, gdybyśmy nie zdążyły na czas. Albo co może spotkałoby mnie, jeśliby mi przyszło do głowy sprawdzić loch samej.

Edukacja Marlene [Dorlene, Era Huncwotów]Where stories live. Discover now