#5

272 33 415
                                    

W ciągu kolejnych kilku dni wszystko, od spojrzeń podczas posiłków w Wielkiej Sali, po subtelne postscriptum w liście od mamy, przypominało mi o nadchodzących Walentynkach. Większość ludzi wokół zdawała się dzielić na dwie grupy - tych uważających zaproszenie mnie przez Syriusza za czystą formalność oraz sądzących, że powinnam zrobić absolutnie wszystko, żeby tylko zabrał mnie do Hogsmeade. Jednymi z niewielu osób ewidentnie nie zauważających tego wszystkiego byli, rzecz jasna, sam Black oraz jego przyjaciele. Wydawali się co prawda czymś wyjątkowo zaaferowani, ale przypisywałam to raczej kolejnemu dowcipowi, który wyłączy z użytkowania jakąś część zamku.

Może to i dobrze, że damsko-męskie plotki przenikały do świadomości Huncwotów ze sporym trudem. Mogłam przynajmniej bez żenady posłusznie korzystać ze wskazówek, hojnie udzielanych mi przez Chloe. Zaangażowała się w temat moich Walentynek niemal tak, jak we własne plany, a powodem tego były oczywiście jej niedawne przeżycia związane z niespodziewaną zmianą nazwiska. Mogła mściwie wbijać pióro w pergamin, kończąc zawijasem nowy, skrócony podpis, ale ja wiedziałam swoje. Cierpiała i dlatego nie miałam serca niczego jej odmówić. Żyła tymi wszystkimi ploteczkami, randkami, otwarciami kawiarenek, premierami perfum czy nowymi kolekcjami ubrań, zawsze taka była - nic w tym przecież nagannego. Ożywiała się, perorując o najbliższym Hogsmeade, a ja bardzo nie chciałam jej tego odbierać.

Posłusznie realizowałam rozpisany przez nią plan pielęgnacji twarzy i włosów, mający zapewnić mi idealne fale oraz zero krost w ten dzień. To było jeszcze całkiem przyjemne - gorzej z dietą ograniczającą słodycze, ale je zawsze mogłam jeść w zaciszu dormitorium. Zamówiłam sobie sukienkę z Londynu, całą w różnobarwne kwiaty, krótką, wciętą w talii, z kopertowym dekoltem i luźnymi, rozkloszowanymi rękawami. Czułam się w niej jak jedna z dziewczyn chodzących na amerykańskie festiwale muzyczne, o których opowiadała mi Florence, takie z piciem wina publicznie. Słowem - najlepiej.

Moim zdecydowanie mniej ulubionym działaniem doradzanym usilnie przez Chloe było pójście z Syriuszem na trening quidditcha. Bywał na nich w roli widza stale, jeśli tylko nie odbywał akurat jednego z licznych szlabanów. Ja wręcz przeciwnie, więc przejawiając nagłe zainteresowanie okazałabym desperację, ewidentną już chyba nawet dla niego.

Problem mojego rozdarcia między chęcią sprawienia przyjemności przyjaciółce a zachowaniem minimum szacunku do samej siebie nieoczekiwanie rozwiązała Dorcas. Stanley nie rozwijał się zgodnie z jej oczekiwaniami - winiła za to zbyt słabą ekspozycję jego małego ciałka na świeże powietrze. Z drugiej strony, musiał stale pozostawać pod nadzorem, dlatego gdy przebąknęłam w dormitorium coś o treningu, wpadła w istny zachwyt.

- No i super, wpadnij! - zawołała znad cerowanej właśnie zaklęciem rękawicy ścigającej - Stanley posiedzi na dworze, gdy ja będę grała. Zna twój zapach, nie powinien się stresować.

Tym sposobem dziesięć dni przed Walentynkami wylądowałam obok Syriusza na trybunach podczas treningu Gryfonów. Wystarczyło kilka minut, bym odkryła, jak Chloe, przy całej swej randkowej biegłości, mało wie o chłopakach oglądających quidditcha. Nie było opcji, by zafascynowany grą Black zaprosił mnie do Hogsmeade w tych okolicznościach, przez co paradoksalnie się odprężyłam. Obserwując zawodników z naszego domu, próbowałam ignorować to, że Stanley błyskawicznie podłapuje przypadkowe fragmenty, wywrzaskiwane z krzesełka obok. ,,Dajesz, Jamie!" był jednym z tych niewinnych.

Tak naprawdę, to ja nawet lubiłam quidditcha. Jako dziecko często chodziłam z tatą na mecze Gromoptaków z Morpeth, ale odkąd zaczęłam naukę w Hogwarcie, nie mieliśmy już do tego okazji. Rozgrywki ligowe kończyły się akurat tuż przed naszym czerwcowym wyjazdem do domów, a startowały pod koniec września, poza tym, mama nie uważała stadionu za miejsce odpowiednie dla dorastającej panienki. W szkole jakoś naturalnie pozostawałam z dala od rozgrywek, bo moje przyjaciółki nie zdradzały nimi zainteresowania, wyjątkiem były oczywiście mecze Gryfonów, towarzysko obowiązkowe.

Edukacja Marlene [Dorlene, Era Huncwotów]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz