Le parole lontane

255 26 1
                                    

"zabierz mnie do domu, bo zima mnie przeraża, moje nogi odmawiają posłuszeństwa

nie widzisz jak się trzęsę?

zabierz mnie do domu, twój uśmiech jest oszałamiający,

ale jeśli stracisz mnie teraz, nie będę w stanie widzieć z odległości metra"





Kiedy wszystko miało już wrócić normalności, przytrafiło się coś, co zabiło jego nadzieję i pozbawiło jakiejkolwiek radości. Nawrót kontuzji; ból, łzy oraz cierpienie. Wydawało się to takie odrealnione i odległe. Od momentu diagnozy jego policzki nieustannie zdobione były małymi kryształkami,to łzy. Żlebiły ślady na jego twarzy i pozostawiały niewidzialne ślady. Pedri nie mógł poradzić sobie z nadmiarem swoich uczuć, które były coraz to bardziej mroczne. Zaczął wątpić już we wszystko. Jedyną stałą w jego życiu był pewien osiemnastolatek, szaleńczo w nim zakochany. Jednakże i w jego przypadku dwudziestolatek nie wiedział, czy ta relacja jest prawdziwa. W końcu łączyła ich piłka, drużyna oraz reprezentacja, które w obecnej chwili rozdzieliły ich od siebie.Nie było wspólnych treningów, gier, współpracy. Oczywiście, że mieli o czym rozmawiać, ale to nie była to samo.

Pedri czuł przerażenie, które sprawiało, że zaczął się odsuwać od Pabla, co z kolei wprawiało młodszego w wyraźne otępienie. Nie chciał go stracić, jednakże miał wrażenie, że w ostatnim czasie Gonzalez przelewa mu się przez palce, niczym woda. Może jego błędem było kochanie go, jakby świat miał się skończyć? W końcu jutro będzie takie samo, jak dziś.

- Co się z tobą dzieje? - zapytał podczas pewnej nocy, kiedy obaj nie mogli zasnąć. Obawy brały górę nad emocjami, szczęście zniknęło. Gavi był tym przerażony, nie pamiętał, kiedy Pedri ostatni raz się śmiał. Tak jakby kontuzja odebrała mu całą radość życia, pozostawiając jedynie bałagan, łzy i smutek, który był niemalże namacalny.

- Boję się, że to wszystko się skończyło, że wraz z moją kontuzją straciłem możliwość gry, pozycję oraz... - w tym miejscu jego głos się zawahał. Nie wiedział jak Pablo zareaguje na jego przypuszczenia. Zwłaszcza że młody chłopak nie radził sobie z emocjami, Pedri nie chciał go zrazić do siebie, pokazać jakiekolwiek zwątpienie. Boże, jak on mocno go kochał.

Czasami przerażała go ta głębia uczuć, przypominała ocean, w którym był w stanie utonąć. Dla Gaviego był w stanie zrobić wszystko.

- Oraz? - Gavi zapytał i odwrócił się w jego stronę. Chciał widzieć jego twarz, te oczy, tak bardzo niewinne, urokliwie i tak cholernie przygnębione. Gdyby mógł poskładałby go na kawałki momentalnie, przyciągnął do siebie i zabrał cały ból, ale to nie było możliwe. Mógł go jedynie zapewniać, że nie opuści jego boku.

- Po prostu pozwól mi uwierzyć, że to wszystko jest prawdziwe, ponieważ czuję, że mój niepokój wzrasta - wymamrotał do jego ucha i przylgnął ciałem do osoby, którą znał najlepiej na całym świecie. Mimo enigmatycznego wydźwięku całej wypowiedzi Pablo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o co mu chodzi. Nikt na świecie nienawidził Pedriego bardziej, niż on siebie. Gdyby Pablo miał wskazać największego przeciwnika Kanaryjczyka, byłby nim on sam, on i jego wyobraźnia, która podsuwała mu najczarniejsze scenariusze. Zazwyczaj nie miały one żadnych podstaw w rzeczywistości, ale nie dało ich się w jakikolwiek sposób wyperswadować Gonzalezowi. To właśnie te myśli sprawiały, że Pedro miał ataki paniki, problemy z zaufaniem oraz wiarą we własne możliwości. I tak jak Gavi kochał swojego chłopaka całym swoim sercem, tak nienawidził tej destrukcyjnej natury. Oh, ile razy powtarzał Pedriemu, że jest piękny, ten nigdy w to nie wierzył, wręcz przeciwnie całkowicie zaprzeczał jego słowom, komplementy obracał w zniewagi, dobre słowa nie miały znaczenia, w grę wchodziła wyłącznie krytyka.

- Na pewno to zrobię, ale ty też musisz mi coś obiecać, dobrze? - zapytał i łagodnie przejechał dłonią po jego twarzy. Jego palce sunęły po delikatnym zaroście, który w obecnej chwili zdobił policzki Pedriego. Gaviemu to nie przeszkadzało w żaden sposób, wręcz przeciwnie uważał, że Pedri wygląda z nim bardziej męsko i seksownie. Z resztą niezależnie od tego, co miałby na sobie i jak długa byłaby jego broda, dla Pabla on zawsze będzie najpiękniejszy na świecie.

- Co takiego? - zapytał i położył głowę na jego piersi. Uwielbiał słuchać bicia jego serca, była to swoista stabilizacja, która dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Gavi był tutaj, Gavi był prawdziwy, Gavi trzymał go w swoich ramionach, a przede wszystkim Gavi go kochał. To wystarczało.

- Nie możesz oddalać się ode mnie, kiedy jesteś zraniony. Ostatnio czuję cię tak daleko od siebie, to nie może tak wyglądać. Nie jestem na ciebie zły oczywiście, po prostu kocham cię i chcę każdą z twoich stron, niezależnie od tego jak zła jest - oznajmił i pocałował jego usta. Starał się wlać w ten pocałunek całe swoje emocje, upewnić się, że głowę Pedriego nie zaprzątają złe myśli.

- Przepraszam, po prostu ta zima mnie przeraża, wszystko idzie nie po mojej myśli i nie chciałem cię odtrącać, ale... - Pedri zaczął płakać, a Gavi przeklnął, cholera nie chciał go wprowadzać w ten stan. Myślał, że wszystko sobie wyjaśnią w ten sposób, zapomniał jednak jak wrażliwy bywa jego chłopak. Nieodpowiedni dobór słów mógł w bardzo łatwy sposób wywołać łzy.

- To nie jest twoja wina, to znaczy... Wiesz o czym mówię, tak? To, że kontuzja się odnowiła, to nie twoja wina, tu ciągle winny jest Xavi... - Oznajmił z goryczą Pablo. Uwielbiał swojego trenera, ale przez jego nieprzemyślane decyzje jego chłopak wypadł z gry na dwa miesiące. Oczywiście, że Pedri cierpiał i Gavi w żaden sposób nie kwestionował tego odczucia, ale jemu również doskwierał brak obecności starszego. Przez pierwsze dwa tygodnie łapał się na tym, że wzrokiem błądził po murawie, w poszukiwaniu tej jednej sylwetki, a jej tam nie było. Podczas gry był również niespokojny, nikt nie potrafił ukoić jego natury. Cholera, tęsknił za nim w każdym aspekcie.

- Czuję się zmęczony, tak bardzo zmęczony - wypalił w pewnym momencie, stwierdzając że odkryje przed nim wszystkie karty. Co miał robić całymi dniami w domu? Siedział, naprawdę starał się znaleźć sobie jakieś hobby; czytał książki, robił na szydełku, ba nawet kota adoptował za zgodą Pabla, ale to wszystko było i tak niewystarczające. Dusił się w przestrzeni Barcelony, chciał wrócić do domu, na Wyspy, odetchnąć, spędzić czas z rodzicami, ale oczywiście, że nie mógł tego zrobić... Lepsza opieka, czy coś.

- Wiem skarbie, ale jesteś silny, bardzo dobrze sobie radzisz, czuję się dumny - Gavi mamrotał w jego kierunku jakieś nic nieznaczące słowa, a jego usta błądziły po jego twarzy. Gdyby tylko mógł zabrać ten ból...

- Wyjechałbym gdzieś, wiesz? Tam gdzie nie jest zimno, tutaj chłód przenika mnie na wskroś... - zaczął myśleć o poprzednich wakacjach, które spędzili u niego w domu. Cudowne słońce, promienie, szeroki uśmiech Gaviego... To było wszystko tak bardzo odległe, odrealnione. Tak jakby się to nigdy nie wydarzyło. Pedri chciałby wrócić do tych beztroskich dni, kiedy jego myśli zajmował wyłącznie Pablo.

- Po tym wszystkim pojedziemy gdzieś, obiecuję - obiecał i przycisnął go do siebie. Jego palce delikatnie błądziły po jego udzie - ich nieszczęściu.

- Boli? - zapytał, patrząc na jego twarz, nie wyrażała większych oznak dyskomfortu, ale co z tego? Skoro lekarze twierdzili zupełnie co innego.

- Nie, pali - oznajmił z uśmiechem, Gavi zmarszczył brwi.

- Pali?

- Jak zawsze, tak działa na mnie twój dotyk - zaśmiał się, a Pablo jedynie pokręcił głową. Dzieciak.

- Chodźmy spać, jutro będzie nowy dzień, będzie lepiej, na pewno - zapewnił i przekręcił ich tak, że jego tors został zespojony z plecami Pedriego.Nie było między nimi wolnej przestrzeni, stali się jednością.

- Dobranoc, kocham cię - szepnął i splótł ich palce na swoim brzuchu.

- Dobranoc cariño.


****

Jakby co to mogę przyjąć jakieś zamówienia czy coś.

One shots  ~ Pedro González López x  Pablo Martín Páez GaviraWhere stories live. Discover now