Rozdział 6

55 4 0
                                    

     A dokładniej płonęły pola plantacji winogron. Przez całą drogę w myślach przeklinał Diluca, że ten zdecydował się zamieszkać tak daleko od Mondstadt. Jasne, Dawn Winery było jego bezpieczną przystanią od dzieciństwa, miejscem pracy i odpoczynku jednocześnie, ale czy naprawdę nie przeszkadzało mu to jak na każdą nocną zmianę musiał pokonać taki dystans? Dlaczego nie zdecydował się na wynajęcie czegoś bliżej? Przecież było go na to stać.

     Krótko po tym jak przybył na miejsce, uświadomił sobie, że tak naprawdę o tej porze nikt inny nie przybiegnie im na ratunek, a że ogień był domeną Diluca, pozostało im cryo. Tylko, czy samemu da radę? Pośród ognistej łuny zdołał zauważyć wielkiego mitachurlsa. Zapewne to jego zamachy płonącym toporem spowodowały takie szkody. Serce stanęło mu na chwilę, gdy stworzenie uniosło broń gotowe do zadania ciosu, a kobiecy krzyk przeciął nocną ciszę. Jako rycerz takiej rangi nie mógł sobie pozwolić by dama w opałach nie otrzymała pomocy na czas. Nie wahał się sięgając po miecz, który w międzyczasie napełnił mocą cryo. Zaatakował z zaskoczenia. Mitachurl zawył dziko upuszczając topór, po czym odwrócił się z zamachem. Choć powinien się tego spodziewać, nie zdążył odskoczyć w porę przez co siła zamachu odrzuciła go dobry kawałek. Teraz stwór na dobre skupił się na Kaeyi i choć z jednej strony cieszył się, że dama, prawdopodobnie jedna z pokojówek Dawn Winery, jest bezpieczna - tak z drugiej teraz to on potrzebowałby wsparcia. Szczególnie, że jak się później okazało, mitachurl z toporem nie był jedynym problemem. Dwa inne electro hilichurlche szykowały się do wystrzelenia dwóch naładowanych strzał. Przekleństwo wyrwało się z jego ust w momencie kiedy dwa łańcuchy wyłoniły się z mroku. Hilichurchle pisnęły zaskoczone, a ich naładowane strzały chybiły. Nie odciągnęło to jednak uwagi największego z grupy, który ku zaskoczeniu Kaeyi, przemówił. Nie żeby z tego powodu był zdziwiony - jako posiadacz krwi Khaenri'ah był w stanie zrozumieć każdego kto również miał choćby namiastkę Abyssu.

Zdrajca - warknął krótko mitachurchl. - Książe nie powinien stawać w ochronie kraju pod opieką Celestii.

Nie jestem już nim - odpowiedział jednocześnie poszukując wzrokiem znajomej sylwetki.

Władanie łańcuchami zbyt jasno wskazywało kim był jego wybawiciel.

Bzdura! Nie wyprzesz się tego kim jesteś. Plotki mówią, że próbujesz zgrywać lojalnego mieszkańca Miasta Wolności. Po co skoro już wkrótce wrócisz do domu?

Nie zdążył na to odpowiedzieć, gdy kolejny łańcuch przeciął powietrze ze świstem, oplatając się wokół masywnego cielska. Kiedy zapaliły się czarnym ogniem, potwór wrzasnął, a potem padł martwy gdy ognisty feniks go zaatakował z powietrza. Przez ten krótki moment Alberich nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał powietrze. Pomimo wszechobecnego syku płomieni, to kroki sprawiły, że pozbierał się raz dwa. Cóż... mógłby coś z tym zrobić zanim ucierpi na tym właściciel dobytku choć w miejscu, w którym wstał wciąż jeszcze obecny efekt Lodowego Walca ugasił ogień. Lodowe sople zniknęły w momencie kiedy postać stanęła przed nim.

- Jak widać dałbym sobie z nimi radę i bez ciebie - odezwał się.

Jak zwykle skryty za maską antybohatera z kapturem naciągniętym na twarz, pod którym skrywały się płomienne kosmyki spięte w wysoką kitkę.

- Z tym również? - zapytał Kaeya wskazując na wciąż płonące plantacje. - Wiesz, że ogień ognia nie zgasi no chyba, że...

- Po prostu się tym zajmij - przerwał mu Diluc. - Przynajmniej na tyle się przydasz choć fakt, że przybyłeś tu sam pokazuje jak bardzo rycerze faktycznie stoją na straży gdy coś się dzieje.

Choć Alberich nie widział jego twarzy, był pewien że na bladym licu pojawił się grymas.

- Skąd wiesz, czy nie zdecydowałem się przejąć całej dzisiejszej warty? - rzucił uwalniając pierwszy lodowy podmuch w kierunku płonących pnączy.

~ The wine from Abyss ~ ||Genshin Impact/Kaeluc||Onde histórias criam vida. Descubra agora