Rozdział 1

125 9 4
                                    

       Tamtejsza noc wyraźnie odcisnęła swoje piętno na czerwonowłosym właścicielu miejskiej winiarni. Nie dość, że spał krótko to jeszcze męczyły go koszmary i to te same, które miał nadzieję już nigdy nie oglądać. Wspomnienie tego w jakich okolicznościach stracił ojca było tym co tak uparcie przez wiele lat spychał w głąb umysłu. Choć chciałby obwiniać za to przeklęte Delusion, to nie mógł. Z nim czy bez niego i tak by to się źle skończyło, a tak chociaż on przeżył. Kiedy pozwolił sobie wrócić do tego myślami, pomyślał także o Kaeyi. Choć wciąż miał mu za złe, że zjawił się za późno, za późno zdał sobie sprawę, że 14-letni wówczas chłopak i tak by za wiele nie pomógł. Nie bez wizji, którą miał tylko on. Dlaczego więc wciąż miał mu to za złe? Przecież on sam powinien spróbować pomóc zamiast pozwolić by strach sparaliżował go na tyle, że mógł jedynie patrzeć. To, że Crepusa z nimi nie było nie było więc winą Albericha, a jego. Gdyby spojrzeć te kilka lat wstecz, to nie miał prawa zaatakować młodego niebieskookiego, który pomimo braku winy przyszedł się tłumaczyć. Co z tego, że to właśnie wtedy Kaeya otrzymał swoją wizję skoro o mały włos nie straciłby życia z rąk kogoś kto był dla niego niemal jak brat, o którym marzył? Lata mijały, a on nadal nie potrafił zaakceptować swojej winy. Obwinianie Albericha było znacznie łatwiejsze, nawet jeśli zaważyło to na ich przyjaźni sprawiając, że się od siebie oddalili. Co prawda granatowowłosy nie raz próbował podjąć krok naiwnie myśląc, że może być jak dawniej, ale kiedy po raz nasty został odtrącony przez Diluca, z bólem odpuścił. Czerwonowłosemu już zdecydowanie wystarczyło, że ten zdecydowanie zbyt często wpadał do tawerny kiedy to Ragnvindr miał swoją zmianę. Procenty najwyraźniej dodawały mu odwagi, bo wtedy jakby na nowo próbował naprawić to co zepsuli naiwnie zakładając, że się uda. To wszystko irytowało czerwonookiego, lecz nie bardziej niż nieudolne próby flirtu Kapitana Kawalerii. Czy on naprawdę myślał, że interesują go mężczyźni jego pokroju? Nie żeby samo Mondstadt było jakoś nietolerancyjne, ale po prostu nie miał ochoty na zabawy w związki, do których zresztą sam twierdził, że się nie nadaje - ani tym bardziej wiążące się z tym plotki. Ślepo wierzył, że praca i samotność mu wystarczy, ale gdyby tylko wiedział że ta cała rutyna może pewnego dnia runąć, a on sam straci niemal wszystko - może wtedy zadbałby o lepsze relacje z Alberichem nim na wszystko byłoby za późno.

     Sięgnął po przyniesioną przez Adelinde tabletkę na ból głowy, starając się przy tym nie zamknąć oczy na dłużej pomimo bólu. Nie było to łatwe, lecz za nic w świecie nie chciał znów widzieć tego przenikliwego spojrzenia starca ilekroć zamknął oczy na dłużej. Czuł, że to nie mógł być zły sen choć bardzo chciałby żeby tak było. Tak naprawdę po tym jak starzec go dotknął nie pamiętał nic oprócz chwilowego jakby palącego bólu. Kiedy się obudził, znajdował się w swoim łóżku. Jak przez mgłę pamiętał uczucie zimna, które łagodziło pieczenie na ramieniu. Nie miał wątpliwości, że ktoś z wizją cryo próbował złagodzić ten ból, a biorąc pod uwagę że był tylko jeden świadek tego zdarzenia - zbyt oczywiste było dzięki komu to zawdzięczał.

- Wszystko w porządku, panie Ragnvindr? - głos Adelinde wyrwał go z rozmyślań.

Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Nie chciał jej niepotrzebnie niepokoić, zresztą nie wiedział ile ona sama widziała. Pytanie kto w ogóle w całym Dawn Winery był kiedy Kaeya go tu przyniósł? Przecież nie miał klucza.

- Tak, tak - zapewnił krótko. - Po prostu boli mnie głowa.

- Nic dziwnego. Zdecydowanie nie powinien pan przesadzać z alkoholem - powiedziała nalewając herbaty do kubka.

- C-co? - zapytał zaskoczony, podnosząc na nią wzrok. - O czym ty mówisz i skąd masz takie fałszywe informacje?

- Fałszywe? - tym razem to kobieta była wyraźnie zdziwiona.

~ The wine from Abyss ~ ||Genshin Impact/Kaeluc||Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ