•Stodoła•

21 2 0
                                    

Od dobrych dwóch czy trzech miesięcy żyjemy na ciągłych wędrówkach. Nie mamy stałego miejsca.
Amunicja nam się kończy, jedzenia nie mamy, chyba, że sami na nie zapisujemy, a śpimy po prostu pod konarami drzew ze stałymi wartami.

Nie powiem bo jest ciężko, ale ważne jest to, że jesteśmy razem.

Puki tak maszerujemy i nic się nie dzieje, poruszmy temat "co się stało z wiezieniem".
Znacie Gubernatora? Taa, zepsuty do nitki człowiek. Miał parcie na pęcherz i chciał nam odebrać dom-wiezienie... To jest w sumie dość głęboki temat jeśli chodzi "dlaczego" to robił, ale długo by tu opowiadać.
No i była ta wojna o miejsce i tak na prawdę, to nikt nie wygrał. Wszyscy jego ludzie zginęli, a nas została tylko gromadka, z którą teraz maszeruje.
Nom, niedawno znaleźliśmy księdza. Rozumiecie? Księdza. Szczerze, to się dziwię jak on przeżył, ale buja.

Okej, trzeba wyjaśnić jeszcze sprawę z poległymi... Hershel no... Nie przeżył. Tak samo jak siostra Meg. W zasadzie, to nie wiemy czy tak do końca jest, ale gdy była jeszcze z Darylem, jakby rozpłynęła się w powietrzu.

- Ludzie.- Moje rozmyślanie przerwał Abraham.
Szedł na samym końcu. Większość się odwróciła do niego, wraz ze mną.
- Macie wodę? Mi się skończyła.- Potrząsnął swoją sakiewkę, w której miał wcześniej ciecz.

- Myślisz, że ktoś inny ją ma?- Odpowiedział Daryl i wyrzucił swoją fioletową butelkę gdzieś w krzaki.

Nikt już nie odpowiedział, gdy rudy mężczyzna wyją z plecaka małą, szklaną Buteleczkę z alkoholem.

- Serio?- Zapytałam.- Nie wiem czy wiesz, ale alkohol pogarsza sprawę i staniesz się jeszcze bardziej odwodniony.

- Ty to lepiej te swoje mądrości zostaw...

- Abraham.- Przerwała mu Rosita i spiorunowała go wzrokiem.

- Co?

- Licz się ze słowami bo przyjdzie co do czego i Ci nie pomoże.- Zaśmiała się, patrząc na mnie, wtedy i ja zachichotałam.

Nie powiem, bo też byłam bardzo spragniona, a od kilku godzin moje zapasy się wykończyły.
Na nasze nieszczęście jest jeszcze straszny upał. Pewnie będzie padać o czym poinformował nas Rick.
- Niedługo będzie lać, czuję to.

Fajnie by było.

Niedługo potem napotkaliśmy coś... Podejrzanego.
Trzy, litrowe butle stały przed nami z kilkoma dodatkowymi, mniejszymi. Była też apteczka co jeszcze bardziej mnie zdziwiło.
- Coś mi tu śmierdzi.- Przyznał Glenn.- To musi być pułapka.- Mówił gdy nasz nom "przywódca " sięgną po karteczkę z apteczki.

- " To wszystko dla was.
Przyjaciel."

Popatrzyliśmy się po sobie.
To zupełnie nie świadczy dobrze o niczym. Ale chwila... Skąd on o nas wiedział? Jesteśmy śledzeni!?

Podczas gdy starsi się wykłucali czy brać czy nie, ja podeszłam do rzeczy i podniosłam niewielką, czerwoną torebkę z białym krzyżykiem na środku i zaczęłam otwierać poprzez suwak.
- Jenn.- Zatrzymał mnie mój przyjaciel-Carl, który trzymał na rękach swoją siostrzyczkę.
- No co? Biorę tylko to, może się przydać.
- A co jak w środku jest...
- Nie wydziwiaj chłopie, nasze stare leki są już po części przeterminowane od ciągłego bycia na słońcu.

Mówiąc to zajrzałam do środka.
Kilka rolek bandaży czystych, cztery puszeczki z pastylkami i inne potrzebne pierdoły.

- Wiesz, nie wydaje mi się by Ci Ludzie czy cokolwiek chciało dla nas źle. Co nie znaczy, że nadal uważam to za dziwne.

W końcu Rick oświadczył, że musimy ruszać
Oczywiście bez tych "podarunków".

Zanim się obejrzeliśmy, spadł na nas deszcz.
Wszyscy zaczęliśmy się cieszyć jak małe dzieci, podczas tego wyciągaliśmy nasze butelki i czekaliśmy aż napełnią się chociaż trochę.

Położyłam się na ziemię, dopiero wtedy poczułam jak bardzo byłam zmęczona.
Koło mnie położył się Carl.
Patrzyliśmy na siebie, do tego ja się jeszcze śmiałam.
Chłopak uśmiechał się w moją stronę. Nie powiem, bo miał czasem takie chwile, że ciągle mi się przyglądał i to coraz częściej. Ale serio miałam wywalone, bo nie dziwię mu się. Taką piękność trudno znaleźć... Kogo ja oszukuje, nie jestem aż tak ładna by ktokolwiek się na mnie przed dłuższy czas gapił.

- Co się tak na mnie patrzysz?- Zapytałam.
- Nie patrzę.- Odwrócił wzrok.
- Jasne.- Zmrużyłam oczy i wstałam.
Spojrzałam w niebo.

Od razu muj uśmiech przygasnął.
- Ej, ludzie.- Przerwałam ich radochę.- Powinniśmy chyba się zbierać.

Na niebie widniały, zbliżające się w naszą stronę ciemne chmury i czasem mało widoczne pioruny.
Zebraliśmy nasze rzeczy i Wbiegliśmy w las.
- Niedawno, gdy oddaliłem się by się odlać, znalazłem stodołe. Możemy się tam schować.- Zaproponował Daryl.
Nie narzekaliśmy, zamiast tego udaliśmy się za mężczyzną. Musieliśmy się co prawda cofnąć o jakieś cztery minuty do tyłu, ale zdążyliśmy w ostatnim momencie.

Zamknęliśmy drewniane drzwi, w tamtym czasie została w moje ręce przekazana Judit.
Zaczęliśmy zwiedzać miejsce i się usadawiać.
Postanowiłam wejść na górę.
Wspięłam się po drabinie poczym rozejrzałam się po wszystkim i wszystkich.
Pierwszego dostrzegłam Carla, który rozmawiał ze swoim tatą i Michonne.
Potem na mojego brata, który przyglądał się Meg, rozkładającej gdzieś w kącie koc.
Gdy nasze spojrzenia się złączyły, usmiechnęliśmy się do siebie i podeszłam do miejsca gdzie było okno.

- Nom, Judit... Dawno nie widziałam takiej ulewy.- Poprawiłam małą na swoich rękach, kiedy ta ziewnęła.- Zmęczona co? Masz rację, lepiej dla nas jeśli wykorzystamy dzisiejszą noc na wypoczęcie.

Zeszłam na dół, oddałam Judit Rickowi i udałam się do państwa Rhee, którzy już leżeli na kocu.
Nie mówiłam? No tak. Glenn w więzieniu ożenił się z Maggie. To fajnie, Meg jest bardzo fajna i idealna dla Glenna.
- Hej.- Powiedziałam, widząc jak wygodnie im się leży gdy się tak do siebie przytulali.
Glenn wywrócił oczami a Maggie zachichotała.
- Dobra, choć.- Uśmiechnęłam się zwycięsko i wgramoliłam pomiędzy dwujkę.
Było w tamtym momencie idealnie.
Wszyscy byliśmy w jednym kole, a po środku paliło się małe ognisko, rozpalone przez Dixona.
Idol po prostu.

Dorośli na sam koniec rozmawiali o planie na jutrzejszy dzień, ale nie obchodziło mnie to. Byłam zbyt wykończona, więc szybko usnęłam...

„Szach i Mat"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz