Eleanor

330 33 13
                                    

Miarowe kapanie rozchodzące się w jaskini echem przebiło się do świadomości Casa piątego dnia rano, potrząsnął głową, wolno otwierając oczy, niewyraźny obraz ślicznej twarzy zamajaczył w jego polu widzenia – zamrugał, pełna wydajność zmysłu wzroku została przywrócona. Zobaczył nad sobą Deana, a więc on także przyglądał mu się, kiedy spał. Fantastycznie.

– Nie patrz tak na mnie – parsknął, Dean wlepiał w niego wyczekujące spojrzenie głodnego psiaka, poruszył się razem z nim, gdy brunet podniósł się do pozycji siedzącej, odległość między nimi nie zmieniła się jednak, nie zmniejszyła się. – Co byś chciał? – spytał, z westchnieniem, to spojrzenie... było tęskne. A on wiedział doskonale, czego syren by chciał.

– Pocałunek – oznajmił, musnąwszy Casowi szczękę, palcami, Cas oblizał wargi.

– Mówi się, „pocałuj mnie" – poprawił. – Powiedz to, Dean. Pocałuj mnie.

Odpowiedziało mu jak zawsze zmrużenie oczu i przekrzywienie głowy, Dean był słodki, kiedy to robił, a robił to, bo jego umysł zmuszony był przetwarzać otrzymywane informacje dwukrotnie, słuchać, tłumaczyć, kodować. W jakim języku myśli ktoś, kto nie mówi? Kto nie zna żadnego języka? Ich twarze znalazły się bliżej siebie, serce zabiło Casowi szybciej.

– Pocałuj mnie – usłyszał, o kurwa. – Pocałuj mnie, Cas.

O ja pierdolę. Mokry sen, mokrutki. Mokry jak deanowa ręka, która spoczęła mu na policzku, tylko jedna z jego dłoni taka była, podobnie jak jego włosy, musiał się obudzić, sięgnąć do basenu, zamoczyć w nim rękę i przeciągnąć nią sobie po blond kosmykach, bo jego brzuch i pierś na kontakt z wodą nie wskazywały. Castiel powoli godził się z myślą, że gdyby ta prośba została sformułowana inaczej („zerżnij mnie, Cas"), zapewne nie odmówiłby tak czy inaczej, słodko-słone wargi Deana na jego wargach tylko go w tym utwierdzały. Całowanie tego chłopaka sprawiało mu rozkosz. Wymienili się kilkoma, rozkosznymi pocałunkami, jak przystało na pojętnego ucznia Dean zdominował go nagle, naciskając na niego, napierając nań całym swym ciałem, plecy Casa opadły na skałę, Dean niemal się na nim położył.

– Pocałuj mnie. Pocałuj mnie! – powtórzył, mimo iż całowali się, ciągle i nie nastąpiła w tym żadna przerwa. – Pocałuj mnie – zaintonował, najwyraźniej spodobało mu się zwyczajnie to wyrażenie. – Pocałuj. Pocałuj pocałuj pocałuj...

– Całuję cię – Castiel jęknął pod nim, ćwiczenie czyni mistrza, w porządku. Cmoknięcie za cmoknięciem, jeden głębszy, ich języki otarły się o siebie, fuck; całowanie się natychmiast po przebudzeniu pomysłem było fatalnym, cóż, tak czy inaczej z takim partnerem najpewniej dostałby erekcji o każdej porze dnia, nie zamierzał się więc winić. Poczuł, że twardnieje i łagodnie przerwał pieszczotę, uciekając Deanowi spod ust. Syren popatrzył po nim, Cas odchrząknął. – No, yhm, już. Wystarczy, Piękny. Dosyć.

Dean nie dał mu się zwieść. Zmierzył go, posłusznie się przy niczym nie upierając, równocześnie się jednak nie odsunąwszy.

– Wszystko dobrze? – zapytał, Cas odpowiedział mu machnięciem ręki. – Jesteś głodny?

Oto, co wykuł na blachę – „wszystko dobrze" i „czy jesteś głodny". Niezbyt imponujący zakres słownictwa decydował o tym, że zawsze, ilekroć zadawał te pytania brzmiały one dokładnie tak samo, a więc nigdy nie „wszystko w porządku" albo „wszystko gra?". „Wszystko dobrze", taką formę miało w jego słowniku pytanie o samopoczucie i koniec. Dostępnych wariantów zero.

Przynajmniej na razie.

– Wiesz, że tak – Casowi ponownie udało się siąść. – Przyniesiesz mi coś?

Słony Pocałunek (merman!Dean DESTIEL AU) - UKOŃCZONEWhere stories live. Discover now