Rozdział 5. Kaloryfer pana Zięby

Zacznij od początku
                                    

– To raczej ja powinienem wyjść. Rozumiem, że chcą państwo zamienić kilka zdań w węższym gronie, do którego ja nie należę. Najlepiej będzie, jeśli to ja wyjdę.

Nim zdołałam odpowiedzieć, już go nie było.

„Ale narobiłam! Nie dość, że facet się mnie boi, to jeszcze z mojego powodu czuje się wyrzucony na margines społeczeństwa. Ależ ze mnie idiotka!"

Wyszłam za nim pod gradobiciem znaków zapytania i wykrzykników, które padały z oczu moich przyjaciół.

– Niech pan zaczeka.

Zatrzymał się na schodach.

– Tak? – odpowiedział ledwie dosłyszalnie, spoglądając na mnie przez ramię.

– Nie musi nas pan opuszczać z tego powodu, że nie mam ochoty gadać na temat mojego życia osobistego.

Podeszłam bliżej, starając się nie patrzeć w jego stronę. Stanął przodem do mnie. Gdy mówiłam, co pewien czas zerkałam to na jego krawat, to na ręce... byle nie widzieć jego oczu.

– Proszę, niech pan do nas wraca. To wszystko kwestia zmiany tematu. – Wzruszyłam ramionami.

– Ale ja naprawdę muszę coś zrobić. – Upierał się, a w miarę naszej rozmowy ton jego głosu ochładzał się coraz bardziej.

„O co chodzi???"

Popatrzyłam z ciekawości na jego twarz i coś przewróciło mi się w żołądku. Odruchowo zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok. Tak wiele bólu sprawiało mi każde spojrzenie mu w oczy i uświadomienie sobie, że on nigdy mnie nie pokocha.

– Proszę sobie mną głowy nie zaprzątać – odparł najzimniejszym tonem, na jaki go tylko było stać, a przynajmniej ja to tak odczytałam. Zerknęłam ponownie, tak z czystej ciekawości. On po prostu najzwyczajniej w świecie był smutny, a w jego oczach pojawił się żal. „Ale dlaczego? Tak bardzo utrudniam mu życie?" Zrobiło mi się głupio.

Odwrócił się i ruszył po schodach na górę.

– Panie Zięba!

Odwrócił się i spojrzał z powątpiewaniem.

– Tak? – Zagryzł wargi i przymknął oczy na chwilę dłużej. Pewnie miał ochotę mi dogadać.

– Mam dla pana polecenie służbowe – odparłam jak w wojsku. Musiałam się ratować tym fortelem. Nie mogłam pozwolić na to, aby siedział sam na górze i czuł się jak wyrzutek.

– Polecenie służbowe brzmi: W tył zwrot! Na przód marsz! Proszę natychmiast wypytać pana Józefa o ten rachunek, którego nie mógł pan rozczytać i ten skoroszyt, który przez pomyłkę ze sobą zabrał.

Zrobił wielkie oczy.

„Znowu złe posunięcie?"

– Dobrze, szefowo. – Zszedł powoli, po czym minął mnie w znacznej odległości i skierował swoje kroki do salonu.

– A! Zapomniałam o jeszcze jednym rozkazie.

Zatrzymał się tuż przy wejściu i odwrócił się w moją stronę. Nie odważyłam się przekroczyć magicznej linii dwu metrów, które nas od siebie oddzielały.

– Tak, słucham – odezwał się beznamiętnie.

„Zaraz mnie zabije!" – pomyślałam. Wyczułam napięcie, które się między nami wytworzyło.

Zerknęłam na jego krawat, po czym rozkazałam:

– Proszę tam zostać i się dobrze bawić. Nie przyjmuję odmowy!

Wiek-nieważny cz. 1. Szukając siebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz