Rozdział 2. Wiek-nieważny

12 0 0
                                    

Jakieś dziesięć lat później mieszkałam już w pięknym białym domku z dwoma piętrami. Budynek był stary, umiejscowiony na jednej z uliczek podmiejskich. Mieszkanie na przedmieściu – czytaj lumpernia i dresiarnia oraz inne ciekawe subkultury miejskie. Mimo wszystko w okolicy było dość spokojne. Miałam ogródeczek odgrodzony od ulicy wysokim na trzy metry, drewnianym parkanem. Takie zaciszne miejsce miało mi służyć za ośrodek rekonwalescencji po latach nauki i pracy, ale także latach straconych, bo przeżytych bez miłości.

Studia historii sztuki i architektury krajobrazu pochłonęły masę czasu. Wiele pracy poświęciłam na zarobienie na mój malutki domek, a że płaca w tej branży była dość wysoka (byłam też sama jak palec), to dość szybko dorobiłam się domu i własnej firmy, która prosperowała dobrze, a nawet bardzo dobrze. Prowadziłam projekty zagospodarowania przestrzeni miejskiej, renowacje zabytków oraz projektowanie ogrodów. Miałam do pomocy kilku pracowników w biurze oraz ekipy, które wykonywały zleconą pracę. Ja tylko zarządzałam firmą i projektowałam. Przyznam, że czasem brałam na siebie ogromne ilości zleceń i po nocach sterczałam nad stertami papierów. Ale co miałam do roboty?! Bez rodziny na utrzymaniu, bez potrzeby poświęcania większej ilości czasu na wychowywanie dzieci i bez męża, którego nie miałam. Pocieszałam się jednak ilością wolnego czasu. W końcu miałam ten luksus, że mogłam z nim robić to, co tylko chciałam, czyli pracować do upadłego. Praca pozwalała mi zapomnieć o wszystkich brakach w moim życiu społecznym i osobistym.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam ten dom, wiedziałam, że to będzie świetna inwestycja. Dobre lokum na peryferiach miasta, w zacisznej uliczce z biegnącym wzdłuż drogi szeregiem kasztanowców. Mój niewielki ogródek był odgrodzony od hałasów ulicy domem. Miał oczko wodne, różnego rodzaju rabaty, skalniaki, kompozycje zrobione z bukszpanów i kamienne rzeźby. Stała tam też drewniana altanka ze stolikiem i ławeczką w środku. Centrum ogródka zajmowała fontanna z rzeźbą konia umiejscowioną na szczycie – było to jedyne, co pozostało po moich marzeniach o koniach. Zamiast żywego konia z krwi i kości kupiłam sobie kamiennego konika, który nawet nie wykazywał zbyt dużego podobieństwa do żywego okazu.

Uwielbiałam wprost zawalać się pracą i zajmować się organizowaniem bali dobroczynnych na rzecz pokrzywdzonych losem zwierząt – nigdy nie przesiedziałam na balu dłużej niż godzinę, ze względu na panujący tam tłok. No cóż – klaustrofobia.

Po uroczystej przemowie opuszczałam towarzystwo i udawałam się do domu, na spacer lub na zakupy, gdzie nabywałam zazwyczaj różne antyki do swojego domu. Miałam ich już sporą kolekcję. Można rzec, że było to hobby, które miało mi na chwilę pozwolić zapomnieć o tym, czego nie potrafiłam w sobie pokonać – o lęku.

Każde pomieszczenie w moim domu było urządzone w innym stylu. Kuchnia na styl a'la średniowiecze – podłoga z zimnego, surowego kamienia i równie rustykalne ściany. Żyrandol był zaprojektowany na kształt średniowiecznego świecznika kandelabrowego, a jego żarówki były imitacjami płomieni. Meble wykonano z ciemnego drewna: duży, prostokątny, masywny stół, podobne krzesła i półki na naczynia oraz przyprawy. Gdzieniegdzie, na ścianach wisiały dla ozdoby suszone zioła, a na ścianie na lewo od wejścia kazałam umiejscowić duży drewniany krzyż, który nie był jednak traktowany jako ozdoba, gdyż wisiał tam z powodów czysto religijnych. Kwintesencją całego wystroju były: kominek usytuowany na ścianie naprzeciwko wejścia i stary, kaflowy piec, na którym kazałam gotować mojej kucharce Joli – bo tak było romantycznie.

Osobliwie wyglądało moje miejsce pracy, czyli główna siedziba dowodzenia firmą. Na prawo od drzwi stało masywne, duże biurko, które właściwie można by nazwać biurem, z wyrzeźbionym na przedzie orłem z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Za nim stał efektowny, staromodny fotel, który kazałam sobie przerobić na fotel obrotowy. Wyróżniał się z otoczenia czerwoną tapicerką i wyglądał niczym tron królewski, oprawiony w pozłacane elementy kute w metalu. Na każdej ze ścian piętrzyły się regały z książkami, sięgające pod sam sufit. Lubiłam kolekcjonować różnego rodzaju literaturę: wiersze, powieści, książki naukowe, podręczniki psychologii, romanse... Ale najlepsze w tym pokoju było to, że miał on wysoki sufit, z którego zwisał duży żyrandol zrobiony z drobnych kryształków. W obydwu dużych oknach wisiały ciężkie kotary koloru butelkowej zieleni. Na prawo od mojego biurka, pod oknem stało biurko o prostym klasycznym fasonie, należące do jednego z moich pracowników, a centralnie naprzeciwko znajdowało się drugie – stanowisko pracy mojej pracownicy. Na lewo od drzwi stała sofa obita w tą samą tapicerkę co mój tron. Dość często na niej spałam – bo po co miałam się ruszać na górę do sypialni, skoro łóżko miałam pod nosem? Był też tam duży, gruby turecki dywan upstrzony esami floresami. Całość działała dość przytłaczająco, wręcz depresyjnie, ale dla mnie wszystko wyglądało po prostu oficjalnie i poważnie. Moi pracownicy narzekali na miejsce pracy właśnie z powodu przytłaczającego wystroju. Postanowiłam jednak niczego nie zmieniać, bo w końcu to ja tam rządziłam!

Wiek-nieważny cz. 1. Szukając siebieWhere stories live. Discover now