Rozdział 5. Kaloryfer pana Zięby

12 0 0
                                    


Niedziela upłynęła mi pod znakiem męczącego lenistwa. Robiłam wszystko, żeby nie pobiec do swojego biura architektonicznego w poszukiwaniu zbawiennego nałogu pracy. Tak bardzo chciałam wtopić się w jej nawał, który sobie na dziś przygotowałam. Problem polegał na tym, że nie mogłam pójść do biura, bo on od razu by się tam znalazł, a tego przecież nie chciałam. Czytałam, oglądałam telewizor, drzemałam... Oglądałam także zdjęcia tej nowej posiadłości, do której miałam się nazajutrz udać. Właściciel, pan Solski, przesłał mi kilka fotek na pocztę elektroniczną. Później wciągnęła mnie magia Internetu. Tak minął mi prawie cały dzień, który uznałam za stracony.

Wieczorem przyszedł do nas pan Józio. Wszyscy zebraliśmy się w salonie, przy dużym stole, aby porozmawiać ze starym przyjacielem. Nawet pan Dariusz się z nim zaprzyjaźnił i wdali się w jakąś matematyczną dyskusję, z której nie zrozumiałam ani słowa. Swoją drogą nie wiedziałam, że można prowadzić dyskusję na taki temat. Siedziałam otoczona panami Frankiem i Romkiem, a obok nich siedziały po jednej stronie Jola, a po drugiej Wiola – która najwyraźniej bardzo cieszyła się z sąsiedztwa nowego pracownika, gdyż wciąż starała się go zagadywać. Naprzeciwko mnie, na drugim końcu stołu, siedział pan Józio. Byłam bardzo skrępowana i prawie nic nie mówiłam. Nie lubiłam, gdy pan Dariusz przysłuchiwał się temu, co mówiłam. Słyszałam wtedy swój głos, jakby dobiegał z drugiego pokoju, spoza siebie. Podczas tego wieczoru ograniczałam się raczej do krótkich półsłówek i stwierdzeń typu tak lub nie, gdy ktoś mnie o coś pytał. Ten facet mnie tak onieśmielał i jednocześnie tak bardzo mi się podobał. Każdy jego gest miał w sobie taki magnetyzm, że niemal czułam się jak zahipnotyzowana. Na szczęście wielokrotnie udało mi się umknąć przed jego morskozielonymi spojrzeniami. Zdawał się szukać aprobaty z mojej strony, ale musiałam być niedostępna.

I jak to zwykle bywało podczas większych zgromadzeń rodzinnych, a szczególnie w tym gronie, ktoś musiał zadać TO pytanie. To już gwoli tradycji:

– Kasiu, czy może już odnalazłaś mężczyznę, który spełniałby wszystkie kryteria na twojego męża? Bo coś mnie się o uszy obiło, jak Jola mówiła coś o tym do Romka, że podoba ci się któryś z klientów, czy też... – zaczął pan Józef.

– Nie istnieje mężczyzna, który spełniałby moje wymagania. Poproszę o inny zestaw pytań! – przerwałam mu podenerwowana. Zaległa cisza i atmosfera się zagęściła. Dlaczego to zawsze mnie oto pytano? Dlaczego to zawsze ja musiałam zagęszczać atmosferę?!

– Poproszę... Poproszę o inne pytanie, panie Józku – dodałam milej.

– Ale kiedy TO akurat pytanie najbardziej mnie interesuje. Przecież możemy o tym porozmawiać. – Przetarł oczy. – Tu... – Pokazał gestem wszystkich zgromadzonych – sami swoi, moja kochana i... – urwał, bo zauważył po mojej minie, że się jednak mocno pomylił. Spojrzał ukradkiem na pana Dariusza, a później zaczął się bawić serwetką.

Porwałam butelkę wina, która stała na środku stołu, po czym nalałam sobie całą lampkę tej słodko-kwaśniej, czerwonej cieczy niemal po same brzeżki kieliszka. Wino było jednym z moich antidotów na stres. Wychyliłam kilka łyków pod rząd. Poczułam w ustach jego słodki smak, a w głowie delikatnie mi zaszumiało. Cisza przy stole była nieprzenikniona, aż nieznośna. Wszyscy spoglądali na mnie ukradkiem, a ja nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Popijałam tylko to wino i czekałam nie wiem na co.

– To może ja już pójdę? – odezwał się przygaszony pan Darek. Niemal nie poznałam jego głosu. – Mam do zrobienia kilka rzeczy.

Zanim zdążył wstać, odparłam prędko:

– Nie! To ja pójdę! Jestem dziś jakaś taka niekomunikatywna. Powinnam się już położyć. – Wstałam. – Nie przeszkadzajcie sobie. Ja już naprawdę nie mogę po tym winie. Dobranoc! – I już brałam się do wyjścia, gdy drogę zastąpił mi On.

Wiek-nieważny cz. 1. Szukając siebieOnde as histórias ganham vida. Descobre agora