Rozdział 3. Morskozielony

14 0 0
                                    


Rano zbudziło mnie jakieś pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy i okazało się, że zasnęłam nad projektem, i niestety zrobiłam przez sam środek rysunku wielką, grubą kreskę. Zaklęłam po szewsku i niespiesznie podeszłam do drzwi.

Otwieram, patrzę...

– O, a kim pan jest? – zapytałam zdezorientowanego przybysza. Był tak wysoki, że w pierwszej chwili moje oczy spoczęły na jego krawacie, a później dopiero spojrzałam mu w oczy.

– No, jak to?! – powiedziała Wiola, która wyszła żwawym krokiem z salonu. – To ten pan, co go wczoraj przyjęłyśmy!

– Dzień dobry. Przepraszam panią najmocniej, że przeszkadzam... najwyraźniej w wypoczynku pani. Proszę pozwolić, że się przedstawię: Dariusz Zięba – rzekł i podał mi rękę.

Był bardzo przystojnym, młodym mężczyzną lat może dwudziestu sześciu i wzroście co najmniej... dwu metrów. Jego włosy były koloru złota wpadającego w rudy, a oczy jasne. Miał duży nos i ładne, kształtne dłonie. Zarost na jego twarzy czynił jego oblicze poważnym i podkreślał jego urodę. Był ubrany w jasnopopielaty garnitur, a pod szyją miał zawiązany błękitny krawat.

Podałam mu rękę. Przez chwilę zapomniałam, jak się nazywam i co tu robię. Przypomniałam sobie wczorajsze zachowanie Wiolki.

– Katarzyna Kowalska. Szefowa – podkreśliłam z naciskiem ostatnie słowo i zadarłam głowę tak wysoko, jak tylko się dało, aby dodać sobie choć kilka centymetrów wzrostu, bo miałam ich jedynie sto pięćdziesiąt siedem. Spodziewałam się, że to będzie zwykły uścisk dłoni, podczas gdy on po staroświecku ujął moją dłoń i ucałował swoimi gorącymi ustami. Serce podskoczyło mi do gardła, jakieś ciarki przeszły mi po dłoni i plecach. Natychmiast się wyprostowałam, zacisnęłam zęby i odstąpiłam o krok. Znałam dobrze to uczucie miękkich nóg i kołatanie serca. Przywołałam się natychmiast do porządku i przyjęłam postawę obronną.

– Istotnie, pańskie pukanie do drzwi obudziło mnie! Proszę na stanowisko pracy panie... Zięba. Praca czeka na pana na biurku. – Moja powściągliwa i jakże dobitna odpowiedź była przepełniona dystansem, który zdołałam w sobie wytworzyć w tempie ekspresowym. Niemal naprawdę powiało chłodem. Swoim zwyczajem nie patrzyłam mu w oczy, gdy mówiłam, a było to bardzo łatwe, bo na wysokości wzroku rysowała mi się jego szeroka klatka piersiowa. Podstawowa zasada obrony przed zakochaniem: Nie patrzeć!

„70% tego, co powoduje zakochanie, to właśnie kontakt wzrokowy, więc: NIE PATRZEĆ!"

– Tak o-oczywiście – zająknął się, a jego ciepły i niski głos nieco zapiszczał. Spojrzałam ukradkiem na jego twarz, tak z czystej ciekawości. Zbladł, był zestresowany i spłoszony.

„Taki duży facet, a zachowuje się jak spłoszony młokos."

Popatrzył na mnie spode łba, z nieco pochyloną głową – wyglądał zupełnie jak dziecko, na które ktoś nakrzyczał. Dałam się podejść. Dopiero teraz dostrzegłam ten jakże piękny detal jego twarzy. Kolor jego oczu przypominał wody egzotycznych plaż o wyjątkowym zielononiebieskim odcieniu. Jego tęczówki były po prostu niesamowite! Odpłynęłam w ich głębię na chwilę dłużej, lecz później...

– No! Niech pan wejdzie! Pani szefowo, niech nam pani nie straszy nowego pracownika swoimi rozkazami, bo nam go pani wystraszy i ucieknie, a matematyka zaleje nas tą całą lawiną cyfr! – rzekła Wiolka, po czym wepchnęła go do środka, podczas gdy ja w błyskawicznym tempie przemieściłam się na miejsce, gdzie uprzednio stał. Zanim się zorientowałam, drzwi do biura zamknęły mi się przed nosem. Stałam jak wryta na korytarzu przez dobrą minutę, zanim się otrząsnęłam. Przeszłam od stanu całkowitej pustki do typowej gonitwy myśli. Fakty, wspomnienia i wyobrażenia zaczęły się kotłować w mojej głowie i biegnąć w zastraszającym tempie. Pojawiały się coraz to nowsze i nowsze... Lęk i panika! „Co mi się dzieje?!"

Wiek-nieważny cz. 1. Szukając siebieWhere stories live. Discover now