rozdział 4

172 12 0
                                    

- Kogo właściwie szukamy? - odezwał się jeden z chłopaków, z którymi Jennifer ruszyła na poszukiwania jakiegoś lekarza, czy kogoś w tym rodzaju. Potrzebowali odpowiedniej opieki medycznej, a nastolatkowie, którzy byli jedynie dobrzy z biologii, nie byli odpowiednio wyszkoleni.

- Jakiegokolwiek lekarza. Przyda nam się w takich wypadkach, co ostatnio. Matt wciąż do siebie dochodzi.

- Wiemy, gdzie iść? - zagadnął drugi chłopak, równając kroku z dziewczyną. Ta zerknęła na niego, ale wciąż szła przed siebie pewnym krokiem. Zależało jej na znalezieniu lekarza i leków, bez względu na wszystko.

- Ostatnim razem znalazłam szpital kilka kilometrów od naszej osady. Powinniśmy zdążyć stamtąd wrócić przed zmierzchem. - wyjaśniła pokrótce, odgarniając jedną z gałęzi, która zawadzała jej w przejściu. - A jeśli nie uda się znaleźć lekarza, to zawsze możemy zabrać stamtąd potrzebne leki i inne takie duperele.

Nikt z tamtej siedmioosobowej grupy się już nie odezwał, bo było to zbędne. Ruszyli jedynie w dalszą drogę, rozmawiając i zabijając po drodze kilku sztywnych.

~*~

Jennifer sama nie wiedziała, jakim cudem udało im się znaleźć dwóch lekarzy i pielęgniarkę w tamtym szpitalu. Z tego, co wiedziała, wojsko wybiło praktycznie wszystkich w szpitalach, a to że oni się gdzieś uchowali graniczyło z cudem.

Mimo wszystko tamta trójka zgodziła się z nimi pójść, przede wszystkim dlatego, że mieli własny obóz, gdzie mogli czuć się w jakimś stopniu bezpiecznie.

I tak też, jedenaście osób wracało z powrotem do obozu nastolatków, gdzie znajdowała się cała reszta ich towarzystwa.

- Jenn? - zaczął Carlos, po czym wyrównał kroku ze swoją siostrą. Był tak bardzo ciekawy, jakim cudem dziewczyna była przywódcą, jak dała sobie radę ze wszystkimi. Przecież to nie było łatwym zadaniem. - Jak to się w ogóle stało, że jesteś przywódcą całej grupy?

- To... Dość skomplikowana i długa historia. Po prostu nadawałam się najbardziej z nich wszystkich, bynajmniej na to wychodzi, bo się mnie słuchają.

- Nie boisz się, że ktoś może w pewnym momencie ci zagrażać? Tak z grupy? Że komuś może się coś nie podobać? - spytał ponownie, chcąc znać odpowiedź i na tamte pytania. Słyszał wielokrotnie, że niektórym nie podobały się rządy Jennifer, ale znaczna większość zdecydowanie ją wspierała i pomagała.

- Zdaję sobie sprawę, że mogą znaleźć się takie osoby i ja nawet wiem, kto dokładnie. Ale nie podskoczą mi, dopóki nie wydarzy się coś poważnego. - wyjaśniła, uśmiechając się pod nosem. Kiedy miała znaczną część grupy przy sobie, nikt ani nic nie było w stanie jej złamać.

Nagle cała grupa usłyszała głośny odgłos, jakby coś upadło. A kiedy wszyscy się odwrócili... Ryan leżał na ziemi i siłował się z jednym szwendaczem, którzy gryzł powietrze tuż przed jego twarzą, próbując go dorwać. Jennifer natychmiast ruszyła w jego stronę i wbiła nóż w głowę trupa, którego prędko odciągnęła z ciała chłopaka. Ryan jęknął cicho, łapiąc się za nogę, a dziewczyna cofnęła się nagle.

- Ouu.

Chłopak spojrzał na nastolatkę, a łzy zagnieździły się w jego oczach. Nie chciał umierać w takim wieku.

- Jenn? - odezwał się, przełykając głośno ślinę. Dziewczyna spojrzała na jego nogę, na jego twarz, nogę i znów twarz, tak naprawdę nie do końca wiedząc, jak zareagować.

- Poradzimy sobie z tym, obiecuję. Tylko się trzymaj i nie myśl o tym. - poleciła, łapiąc go za dłoń, by dodać mu nieco otuchy. Musiała go wesprzeć w tamtej sytuacji, nawet jeśli sama była w totalnej rozsypce. - Szybko! Potrzebny...

Jennifer nawet nie dokończyła swojego zdania, gdy zjawił się koło niej Ethan wraz z siekierą, którą znalazł zaledwie kilka dni wcześniej. Nie powiedziała nic, ale chłopak wiedział, co robić i zaczął odrąbywać nogę swojemu koledze, który po chwili zemdlał, zaczynając się powoli wykrwawiać. W tamtym też momencie podleciało do nich dwóch lekarzy, którzy zaczęli zajmować się nastolatkiem.

Dziewczyny, a było ich trzy wraz z Jennifer, patrzyły na to wszystko w jakimś amoku. O ile zabijanie sztywnych było u nich na porządku dziennym, tak wykrwawienie się jednego z ich przyjaciół nie było normalne. Szczególnie że obok leżała jego odrąbana noga.

- Musimy go stąd szybko zabrać.

Tamte słowa dotarły do mózgu Jennifer dopiero po chwili i były jak kubeł zimnej wody. Dziewczyna zerwała się z miejsca, rozejrzała wokoło, po czym zaczęła nawoływać wszystkich, by za nią szli.

Nie pamiętała drogi do obozu ani tego, co działo się później z Ryanem i całą resztą. Carlos, jej brat, zabrał ją do jej domku, który zaczęli razem dzielić wraz z ich młodszą siostrą. I tam dopiero do niej dotarło, co tak naprawdę się wydarzyło.

Jenn po prostu zaczęła płakać z tych wszystkich emocji i sytuacji, wtulając się w tors brata, jak małe dziecko.

~*~

- Jennifer, tak? - spytał jeden z lekarzy, zbliżając się do nastolatki. Znalezienie jej nie było trudne, szczególnie że widział, jak kierowała się w stronę tamtego budynku zaraz po tym, gdy oni zajęli się Ryanem.

- To ja. - odparła od razu, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Zaraz podniosła na niego swój wzrok, ożywiając się nieco. - O co chodzi? Coś z Ryanem? A z Mattem?

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, siadając koło niej na ganku. Spojrzał w jej kierunku, trzymając ją w niepewności. Chciała już wiedzieć, serce waliło jej w piersi, jakby chciało właśnie wyskoczyć.

- Ktoś musi to opatrzeć. - powiedział, przyglądając się jej. Zawdzięczał jej życie, bo to właśnie ona zaproponowała przyłączenie się do nich. Zaoferowała schronienie i jedzenie za pomoc przy rannych. To był dobry układ.

- Co?

Wskazał na jej ramię, gdzie znajdowało się spore zadrapanie. Dziewczyna nawet nie wiedziała, skąd się wzięło, nie czuła bólu, a krew była już zaschnięta. Dotknęła się w tamtym miejscu, dopiero wtedy czując pieczenie i szczypanie.

- Daj. Opatrzę to. - zaproponował, wyciągając ręce, by rzeczywiście się tym zająć. Jennifer patrzyła na jego poczynania, aż w końcu odwróciła głowę, patrząc przed siebie dość nieobecnym wzrokiem - Od kiedy tu jesteście?

- Od miesiąca. Znajomy pomógł mi znaleźć to miejsce. - wyjaśniła pokrótce, a on na tamtą wiadomość zaprzestał na chwilę swoich czynności i spojrzał na jej twarz. Nie spodziewał się tamtych słów.

- Jest teraz z wami?

- Nie. - zaprzeczyła natychmiast, przenosząc na niego swój wzrok. Spodziewała się tamtej reakcji. - A dlaczego pan pyta? - spytała, ciekawa odpowiedzi. On jedynie się uśmiechnął, wracając do opatrywania jej.

- Z ciekawości, moja droga. - odparł, co chwilę na nią zerkając, jakby chcąc się upewnić, czy nic, poza zranieniem, jej nie dolegało. - Więc po ile macie lat?

- Większość z nas ma albo siedemnaście, albo osiemnaście. Ale są tu też szesnastolatki i piętnastolatki. Jest też kilka osób, które mają trzynaście lat. - powiedziała, po czym westchnęła cicho, widząc jego minę i chęć zadania kolejnego pytania. - Wyprzedzę następne pytanie, jest nas wszystkich ponad pięćdziesiąt, razem z wami.

- Dość spora grupa. - skomentował, ostatecznie zawiązując bandaż na jej ramieniu. Pozostałe opatrunki i niezbędne rzeczy schował do kieszeni swojego kitla, który miał nieustannie na sobie. - Gotowe. Będziesz żyć.

- Dzięki. - mruknęła dziewczyna, niezwykle się wtedy ciesząc, że zajął się nią. W tamtym momencie kompletnie nie miała głowy, by zajmować się takimi błahostkami, miała o wiele gorsze rzeczy do ogarnięcia. - Jennifer jestem. - przedstawiła się, wyciągając dłoń w jego stronę. Mężczyzna uścisnął ją z uśmiechem.

- Nelson.

Nie zrobię ci krzywdy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz