Rozdział 10. Królowa żebraków

10 0 0
                                    



Marzły jej stopy, a lodowate powiewy zimowego wiatru przeszywały ją na wskroś. Szczękając zębami, zaszła pod kościół, aby sprawdzić, czy jest otwarty. „Och, błagam, niech któreś drzwi będą otwarte!" Okrążyła budynek dookoła i w końcu znalazła jedne, jedyne drzwi, które otworzyły się przed nią ze skrzypieniem. Wślizgnęła się do środka. Wiedziała, że nawet jeśli zastanie tam jakiegoś księdza czy siostrę zakonną, to ci nie wyrzucą jej na bruk w środku grudniowej nocy.

Co prawda było tam bardzo ciemno, lecz nie tak chłodno jak na zewnątrz. W powietrzu unosił się zapach palonych kadzideł oraz świec. Po omacku znalazła szaty, w których kapłan odprawiał nabożeństwo, i okryła się nimi. Pod stopami wyczuła coś w rodzaju dywanu, więc ukucnęła na nim w kątku, aby trochę się ogrzać.

To stało się tak szybko. Nagle spełniły się jej najgorsze koszmary. Od tak wyrzucono ją z domu, jakby była nic niewartym śmieciem, zbędnym balastem. Od zawsze się tak czuła, lecz nigdy nie spodziewała się, że jej pomoc w domu okaże się do tego stopnia niewidoczna. Zaczęła analizować różne przypadki, jakie spotykały ją w domu... To ktoś naśmiecił na świeżo pozamiataną podłogę; to ktoś zarzucił jej lenistwo, podczas gdy chora leżała w łóżku; to zaś matka chwaliła się przed znajomymi jedynie starszą siostrą, Martą, wręcz pomijała istnienie drugiej córki. Przypomniała sobie, jak sąsiadka podarowała jej torbę pełną używanych ubrań, z których najpierw siostra i matka wybrały sobie najlepsze sukienki i bluzki. Pamiętała, jak za pomoc w siostrzanym domu miała obiecaną zapłatę, a jak przyszło co do czego zapłata ta została przemilczana. Dawała z siebie tyle, ile mogła. Chciała zarabiać tak, jak jej brat, ale była zbyt słaba, żeby tyrać ciężko fizycznie. Wciąż dręczona chorobami, co miesiąc nawiedzana przez miesiączkowe krwotoki, była kompletnie wyzuta z energii i sił. A do tego wszystkiego wciąż myślała o śmierci.

„Jestem bezużyteczna, jestem do niczego, nie jestem nic warta..." – z tymi myślami zasnęła. Obudził ją jakiś krzyk i szarpnięcie ku górze.

– Jak śmiesz przywdziewać święte szaty kapłańskie i spać w domu Pana?! – krzyknął na nią młody ksiądz. Chwilę później dołączyła do niego święcie oburzona starsza zakonnica, która złożyła ręce jak do modlitwy.

– Toż to nie ma już żadnych świętości na tym świecie! – jęknęła, jakby stało się jakieś wielkie nieszczęście.

– Było mi zimno – usprawiedliwiła się, wciąż oszołomiona atakiem duchownych na jej osobę.

– To nie przytułek czy noclegownia! – Kapłan przyjrzał się dokładniej biedaczce i odpuścił sobie dalsze łajanie. Wyglądała na ciężko chorą i opuszczoną. – Idź, dziecko, na Kalinowskiego, tam dostaniesz odzież i jedzenie – powiedział już spokojniej.

Ukłoniła się nisko, po czym skulona wyszła na zewnątrz. Pod stopami wyczuła grubą warstwę śniegu. Jej pantofle kompletnie przemokły, lecz mimo to musiała w nich zajść na Kalinowskiego.

– Poczekaj! – Zatrzymała ją siostra zakonna. Ewelina odwróciła się i zobaczyła, jak kobieta ściąga ze swoich ramion ciepłą chustę i podaje jej. – To niewiele, ale przynajmniej tak bardzo nie zmarzniesz.

– Bóg zapłać – wychrypiała, czując ból w oskrzelach i gardle. Chłód, w którym spała, spowodował powrót objawów przeziębienia.

Zakonnica poczuła, że spełniła należycie swoją rolę siostry miłosierdzia. Uśmiechnęła się do swoich myśli z wiarą, że Bóg poczyta jej to za plus w Niebie. Tak naprawdę nie obchodziło jej to, co dalej stanie się z tą dziewczyną. Bezdomna odeszła i pozostawiła za sobą drobne ślady stóp.

Trafiła we wskazane miejsce jakieś dwadzieścia minut później. Rozpoznała je tylko ze względu na kolejkę obdartusów, która ustawiła się przy jednej z furt wychodzących na ulicę. U wejścia stały dwie służebnice Pana, które rozdawały biedakom porcje jedzenia oraz ubrania. Stanęła w kolejce za jednym z tych bezdomnych. Poczuła smród, jaki wydzielał ten wysoki czterdziestolatek. Łypnął na nią okiem przez ramię. Nagle odwrócił się i fuknął:

– Czego tu?! Idź sobie gdzie indziej!

– Ja też jestem bezdomna, jestem głodna...

– Nic mnie to nie obchodzi! Poszła won! I nie kręć mi się w tej okolicy! Bo zabiję! – Spojrzał na nią tak nienawistnie, że strwożona cofnęła się o krok. Jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że stojące kilka metrów od niej siostry zakonne dostrzegą ją i obronią, lecz ze smutkiem stwierdziła, że zdają się jej nie widzieć, skupione na swojej pracy.

– Potrzebuję butów. – Pokazała agresorowi swoje stopy.

– To też mnie nic nie obchodzi! Wynocha! – Popchnął ją, aż zatoczyła się do tyłu.

Wtedy jedna ze służebnic Pana dostrzegła ją i zbliżyła się. Dziewczyna znała tę zakonnicę, więc odczuła wyraźną ulgę na myśl, że w końcu spotkała przyjazną duszę.

– Ewelino, co ty tutaj taka robisz? – Czterdziestolatka z przerażeniem przyjrzała się jej strojowi. Miała na sobie domową sukienkę, pantofle i chustę wełnianą.

– Tata mnie wyrzucił z domu – wyznała ze wstydem.

– Och, Boże... – Zamyśliła się na chwilę. – Wracaj do domu, dziecko, tutaj nic po tobie. Nie mamy miejsca. Możesz spróbować w sąsiednim mieście, ale lepiej przeproś ojca za to, co uczyniłaś i wracaj do domu. Ulica to nie miejsce dla takich chorowitych dziewczyn jak ty.

– Nie mogę tam wrócić. – Zakaszlała boleśnie, po czym z nadzieją poprosiła: – Czy mogłaby siostra znaleźć dla mnie jakieś buty?

I dostała buty, ale o trzy rozmiary za duże, a do tego dwie kromki chleba i garnuszek ciepłej zupy. Później niestety musiała odejść. Przez wiele godzin przemierzała ulice, krążyła niczym zjawa, co to nie ma już swojego miejsca na ziemi. Wciąż trzęsła się z zimna. Nie ustawała w swoim marszu nawet na chwilę, aby nie zamarznąć. Czym bliżej było wieczora, tym mocniej odczuwała na swoim ramieniu chłodną dłoń czającej się dookoła niej śmierci. Zaszła na ulicę, gdzie zazwyczaj sprzedawała lalki. Głód targał jej żołądkiem, a ból zmarzniętych stawów przypominał kłucie ostrych szpilek, wbijających się w jej osłabione ciało. Charczący kaszel wezbrał na mocy.

Długo wałęsała się bez celu po ulicach w poszukiwaniu jakiejkolwiek deski ratunku. Aż nastał wieczór i opuściła ją cała nadzieja. „Umrę tej nocy." Zatrzymała się na sekundę przed jedną z kamienic, w jakiejś nieznanej jej części miasta. Ktoś, jakiś mężczyzna wyjrzał na nią przez okno, lecz zniknął po chwili. Łudziła się, że może ten ktoś zobaczył ją z okna i być może ją przygarnie. Ale czas mijał i nic się działo. W końcu pozostało jej tylko modlić się. „Boże, ja królowa żebraków, najbiedniejsza z najbiedniejszych, błagam, pomóż mi." Niestety i tutaj nie znalazła litościwej duszy, która mogłaby ją do siebie przygarnąć. Nie śmiała już o nic prosić.

Wróciła do kościoła, w którym spędziła poprzednią noc, lecz tym razem wszystkie drzwi były zamknięte na cztery spusty. Resztkami sił doczłapała się na ulicę Żebraków. Poślizgnęła się i boleśnie upadła na skuty lodem bruk. Leżała na boku i nie miała siły wstać. „To już koniec, nie podniosę się." Zaniosła się kaszlem, aż zaparło jej dech w piersiach. „To już koniec."


***

Ebook zakupisz na www.ecl-pisarka.pl w EBOOK ROMANSE SKLEP

Książka drukowana w Ridero https://ridero.eu/pl/books/krolowa_zebrakow/


Królowa żebrakówTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon