Cerber

170 9 6
                                    


Dni w Hogwarcie Rose mijały bardzo szybko. Nim się obejrzała minęły dwa tygodnie. Większość czasu wolnego spędzała w bibliotece szukając ciekawych zaklęć do nauki. Niedawno trafiła na taki termin jak magia niewerbalna, której za wszelką cenę chciała się nauczyć. Oczywiście było to trudne i nawet wielu dorosłych czarodziejów miało z nią problem, więc codziennie ćwiczyła. Co prawda z nienajlepszym rezultatami, ale postawiła sobie cel: do końca roku umieć rzucić trzy zaklęcie bez wypowiadania ich formułki. Dzisiaj miała pierwszą lekcje latania na miotle. Białowłosa była lekko zmartwiona faktem, że nigdy tego nie robiła, a nie chciała dopuścić do tego, że będzie najgorsza. Była perfekcjonistką i nikt na to nie mógł poradzić. Pytała więc młodego Malfoy'a o jakieś rady, bo doskonale wiedziała, że całkiem dobrze lata na miotle. Trochę zmartwiona poszła na śniadanie. Dzisiaj przychodziła poczta. Rose nie była zdziwiona faktem, że nic do niej nie przyszło, bo niby skąd miało.
Po skończonym posiłku wszyscy pierwszoroczni Ślizgoni poszli na polanę niedaleko Zakazanego Lasu. Podobnie jak Gryfoni. Po krótkiej chwili przyszła do nich nauczycielka, Pani Hooch.
- Na co czekacie? - przywitała ich opryskliwie - Niech każdy stanie przy miotle. No, dalej nie ociągać się!

Rose posłusznie wykonała polecenie i stanęła obok miotły przy okazji przyglądając się jej dokładnie i zastanawiając czy się za chwile nie rozpadnie.

- Wyciągnijcie prawą rękę i krzyknijcie: Do mnie! - zawołała

- DO MNIE! - wszyscy wrzasnęli

Miotła białowłosej dziewczynki za pierwszym razem podleciała jej do ręki. Była zaskoczona sama sobą. Udało to się jeszcze jedynie Potterowi i Malfoy'owi. Rose widząc zmagania Granger, której miotła ledwo potoczyła się po ziemi, popatrzyła na nią i uśmiechnęła się do niej arogancko. Uśmiech ten był łudząco podobny do tego jej dziadka (No wiecie, geny). Gryfońska mugolaczka rzuciła jej nienawistne spojrzenie, którym białowłosa nawet się nie przejęła. Po paru minutach wszyscy już trzymali swoje miotły w rękach i kiedy mieli w końcu oderwać się od podłoża, Neville Longbottom zaczął się niekontrolowanie unosić do góry. Pani Hooch na próżno wolała żeby wylądował. Nagle byłaś słychać krótki krzyk, a potem łupnięcie o ziemie. Na trawie leżał Neville, który trząsł się alby był z galarety, a jego twarz była biała jak kreda.
- Złamany nadgarstek. - mruknęła nauczycielka - No chłopcze... nic ci nie będzie, wstawaj.
Pani Hooch zabrała Longbottoma do skrzydła szpitalnego, a całej reszcie kategorycznie zabroniła wsiadać na miotły.
- Widzieliście jego twarz? Jak kawał białej plasteliny! - powiedziała młody Malfoy wyraźnie rozbawiony sytuacją

Wszyscy pierwszoroczni uczniowie Slytherinu uznali to za świetny dowcip.

- Zamknij się, Malfoy! - wycedziła jakaś Gryfonka

- Co, bronisz Longbottoma? - zapytała Pansy Parkinson głosem pełnym kpiny - Nigdy bym nie pomyślała, Parvati, że lubisz takie tłuste, rozmazane maluchy.

Ślizgoni znów byli bardzo rozbawieni. Wtedy Draco podniósł coś z trawy.
- Zobaczcie! - krzyknął wciąż bardzo rozbawiony - To ta zabawka, którą mu przysłała babcia.
- Oddaj to, Malfoy - powiedział cicho Harry, a wszyscy zamilkli
- Chyba ją tutaj gdzieś zostawię, żeby Longbottom mógł ją znaleźć... może na drzewie. - oznajmił Malfoy cały czas głosem przesyconym kpiną. Po chwili chwycił za miotłę i szybko poderwał się w górę.
Wybraniec zdenerwowany trzymał już miotle w ręce, a od ruszenia za Ślizgonem powstrzymywała go jedynie Granger tłumacząca mu, że przez to może wylecieć ze szkoły. Nie wytrzymał odbił się od ziemi i całkiem sprawnie podleciał do Draco.
- Oddaj ją! - wrzasnął
- To ją złap! - po tych słowach rzucił przypominajkę z całej siły
Potter bez wahania zanurkował w dół i po złapał kulkę w efektowny sposób. Wszyscy Gryfoni oszaleli z zachwytu. Rose powiedziała cicho coś o zgrywaniu bohatera i dalej uważnie przyglądała się zdarzeniu. Tamten moment wybrała sobie profesor McGonnagal, która wkroczyła na polanę. Draco, który wylądował przed chwilą patrzył na Pottera z kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Nauczycielka transmutacji zabrała gdzieś Wybrańca, a pierwszoroczni Ślizgoni i Gryfoni zostali ponownie sami.
- Potter wyleci ze szkoły! - powiedział rozbawiony Malfoy
- Na to nie licz. Prędzej dostałby za to nagrodę niż karę, a o wyrzuceniu ze szkoły pewnie nie będzie mowy. - ostudziła jego zapały
- No weź. Nie psuj mi humoru. - jęknął
- Chyba zapomniałeś, że to jest Harry Potter, przecież uratował świat przed Voldemortem. - a kiedy wypowiedziała to imię wszystkich zatkało
- Dalszego wymówiłaś imię Sama Wiesz Kogo? - spytała Daphne Greengrass
- Nie rozumiem czego się tak boicie. Imię jak imię. Na pewno są lub byli potężniejsi, których imion nikt nie boi się wymawiać. - stwierdziła
- Może lepiej chodźmy już na eliksiry. - oznajmił Draco próbujący zmienić temat rozmowy

Who am I?Where stories live. Discover now