rozdział pierwszy

3.5K 120 112
                                    

2 miesiące wcześniej.



Powiedzieć, że moje relacje z siostrą na przestrzeni lat były ciężkie, to jak nie powiedzieć nic. Odkąd sięgam pamięcią, traktowała mnie z rezerwą, na każdym kroku przypominając mi, że jesteśmy ze sobą spokrewione, ale tylko jednostronnie. Choć wychowywałyśmy się w jednym domu, nie mogła pogodzić się z tym, że po śmierci jej ojca mama ponownie wyszła za mąż za innego mężczyznę, prywatnie mojego tatę. Kiedy urodziłam się ja, rozpętało się piekło. O ile naprawdę rozumiałam jej rozgoryczenie po stracie rodzica, o tyle nie wiedziałam, dlaczego to właśnie ja byłam ofiarą jej nieprzepracowanych w dzieciństwie traum.

Stąd też niesamowicie zdziwił mnie jej telefon, a wraz z nim propozycja spędzenia sylwestra z nią, jej mężem oraz jego znajomymi. Odkąd wyprowadzili się do Barcelony, nasz kontakt ograniczał się raczej tylko do oficjalnych rodzinnych spotkań, podczas których siedziałyśmy na dwóch różnych krańcach stołu, wymieniając tylko konieczne uprzejmości i siląc się na uśmiech, gdy akurat obserwowała nas mama. Mimo że minęło już wiele lat, Ania nadal traktowała mnie jak zło konieczne i porzuciłam już wszelkie nadzieje, że to się kiedykolwiek zmieni. Słysząc w słuchawce jej głos między zajęciami na moich studiach, dwa razy musiałam zastanowić się, czy nie jest to kolejna podła, wycelowana w moją stronę zagrywka.

– Jesteś pewna? - zapytałam, marszcząc brwi. Siedząca naprzeciw mnie Lena, zajadając się kanapką z tym śmierdzącym tuńczykiem, wytrzeszczyła oczy, przysłuchując się naszej rozmowie.

– Jasne! - zignorowałam nieco zbyt optymistyczną nutę w jej głosie. – Nie możemy w tym roku wrócić do Polski na święta, a dziewczynki wciąż o ciebie pytają. Zostaniesz u nas kilka dni, pokażę ci miasto, pójdziemy na mecz, poznasz naszych znajomych.

Lena omal nie zadławiła się kawałkiem trzymanego w ustach chleba. Posłała mi rozbawione spojrzenie, naśladując dłonią paplaninę Anki. Pokazałam jej środkowy palec, mieszając łyżeczką w kubku uczelnianych sików, które nawet w żadnym stopniu nie przypominały zamawianej przeze mnie kawy.

– Zastanów się nad tym, proszę, i daj mi znać do końca tygodnia - zakończyła swój wywód, a ja odetchnęłam z ulgą. – Do usłyszenia, Danielo!

Słysząc oficjalny ton, z jakim wypowiedziała moje imię, udałam, że wkładam sobie do gardła dwa palce, wywołując odruch wymiotny.

– Powiało chłodem - skomentowała to moja przyjaciółka, podjadając mi kawałek mandarynki z plastikowego pudełka. – Pojedziesz?

– Oczywiście, że nie!

Musicie wiedzieć, że moją najgorszą cechą wcale nie było bałaganiarstwo, a brak asertywności. Kiedy nadszedł piątek, a ja wracałam właśnie z dziekanatu z podstęplowanym świstkiem dowodzącym o tytule dyplomanta, mój telefon ponownie zawibrował, wyświetlając na ekranie zdjęcie starszej siostry. Przysłuchując się niepewności w moim głosie, Ania wyciągnęła grubszy kaliber i zaangażowała w to także swojego męża, który przez całą drogę do mojego mieszkania wymieniał mi zalety tego jakże genialnego pomysłu.

– Okej, przyjadę - westchnęłam gdzieś pomiędzy będzie dużo alkoholu a przekupię DJa, żeby zapętlał Enrique Iglesiasa.

Nie miałam już siły, by przekonywać ich, dlaczego uważam to za naprawdę słabą ideę, więc po prostu zgodziłam się pod warunkiem, że będę mogła zabrać ze sobą jedną osobę.

Takim właśnie sposobem trzydziestego pierwszego grudnia, czekając na warszawskim lotnisku, przeglądałam kolejne artykuły o trzecioligowych celebrytach na Pudelku. W moich słuchawkach dudniło Livin' On A Prayer Bon Jovi i chyba nie zauważyłam momentu, w którym opalona, wytatuowana dłoń naciągnęła mi czapkę na oczy.

czynnik miłości | pedriWhere stories live. Discover now